Wielu celebrytów ma na koncie wpadki wizerunkowe, które niekiedy kończą się prawdziwym kryzysem. Nieprzemyślane wypowiedzi, gesty czy zachowania mogą doprowadzić do katastrofy i utraty zaufania fanów, co - w efekcie - może się zakończyć jeszcze bardziej dotkliwą dla influencerów, bo sięgającą do ich kieszeni, utratą zaufania marek, które z celebrytami współpracują. Tym razem w centrum takiej afery znalazła się Anna Lewandowska.
Występ trenerki w kostiumie puszystej osoby spotkał się z ostrą krytyką Mai Staśko, aktywistki, która naśmiewanie się z osób otyłych porównała do śmiania się z gwałtu. Komentarz Staśko szybko rozprzestrzenił się po internecie i "zmusił" Lewandowską do reakcji. Lewa najpierw przeprosiła osoby, które poczuły się dotknięte jej tańcem z brzuchem i wielką pupą, by następnie, za pośrednictwem swych prawników, wysłać do aktywistki oraz do innej, również szeroko omawiającej temat body shamingu youtuberki, Ewy Zakrzewskiej, pismo przedprocesowe.
W obu przypadkach - Zakrzewskiej i Staśko - prawnicy Lewandowskiej domagali się usunięcia postów, uderzających - ich zdaniem - w dobre imię żony Lewego. W przypadku odmowy prawnicy grozili procesami i podawali konkretną kwotę, której będą się domagać w ramach zadośćuczynienia - chodzi o, bagatela - 50 tysięcy złotych.
O ile w przypadku Zakrzewskiej, między innymi dzięki pośrednictwu Pudelka, sprawa szybko znalazła swój szczęśliwy finał, o tyle w przypadku Staśko nie było to tak oczywiste. Aktywistka, która początkowo ukrywała prawdę o piśmie prawników Lewandowskiej, w końcu ze łzami w oczach podzieliła się swoim problemem z internautami. Ci zasypali ją słowami otuchy i zapewnieniami, że w razie potrzeby wesprą dziewczynę zbiórką pieniędzy. Kiedy o sprawie zaczęły też głośno pisać media, Staśko nabrała odwagi. Pokazała na swoim Instagramie pismo, które dostała od prawników Lewej i zapewniła, że dla dobra osób pokrzywdzonych będzie walczyć do końca.
Ostatecznie management trenerki zaproponował Mai Staśko spotkanie. Onet podaje, że ma do niego dojść jutro. Wyraźnie podbudowana obrotem sprawy publicystka na swoim profilu zapowiada, że nie złoży broni:
Od lat mierzę się z zaburzeniami jedzenia. I nie mam złudzeń – przemysł fitness i kosmetyczny są winne. Co więcej, one się nimi karmią – gdy jesteś w stanie zagłodzić swoje ciało, by było bardziej perfekcyjne, łatwiej wydasz pieniądze na zestaw treningowy czy zabiegi odchudzające. Jesteś idealną klientką – wzbudzanie parcia na poprawę swojego ciała dochodzi do granicy życia i śmierci - stwierdza Staśko, po czym kontynuuje:
To wielka machina. Celebrytki są w niej ważnym elementem, ale ich wizerunek to towar jak każdy inny – sprzedają nim kremy, kosmetyki i inne produkty. Za nimi stoją setki osób, które tworzą ten wizerunek. Gdy zostanie nadszarpnięty, sprzedaż może pogalopować w dół. Dlatego zrobią wszystko, by do tego nie dopuścić. Jeśli oznacza to wysłanie groźby pozwu za krytykę – mają na to pieniądze - zauważa aktywistka.
Na koniec Maja Staśko podkreśla rolę pieniądza w tym biznesie:
I gdy się temu przypatrzymy, nagle okazuje się, że filary demokracji: wolność słowa, wolne sądy, prawa człowieka – zaczynają mieć swoją cenę. Można je kupić. Dla mnie to jest istota obecnej afery – i o tym chcę mówić! Bo to nie jednorazowa wpadka, tylko coś, co dotyka każdego z nas. Bogaci mogą więcej - puentuje Staśko.
Myślicie, że uda się jej dojść do porozumienia z Lewą?