Polski internet wciąż żyje aferą Pandora Gate, w którą zamieszane jest spore grono popularnych youtuberów. W centrum skandalu z niestosownymi zachowaniami wobec nieletnich dziewczyn znajduje się Stuart B., który kilka lat temu zrezygnował z życia w blasku fleszy. Obciążające go fragmenty rozmów i nagrania zaprezentowali Sylwester Wardęga oraz Konopskyy. Sprawą zajmuje się prokuratura, a twórca internetowy został zatrzymany w Wielkiej Brytanii po wydaniu za nim listu gończego.
Od kilkunastu godzin znaczna część osób śledzących aferę Pandora Gate wyczekiwała filmu, w którym Stuart B. przerwie milczenie w sprawie skandalu z jego udziałem. Sporo emocji wzbudził fragment nagrania opublikowany przez twórcę internetowego xxtrueman, którzy podzielił internautów. Spekulowano, że materiał mógł powstać dzięki technologii AI, a wypowiadający się w nim mężczyzna to wcale nie skompromitowany youtuber.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Dłuższy fragment wywołujący emocje jeszcze przez publikacją materiału trafił w końcu do sieci. Opublikował go na swoim kanale Amadeusz Ferrari.
Nagrywam ten film w razie, gdyby coś mi się stało. Uważam, że jest wysokie prawdopodobieństwo na to i chciałem coś powiedzieć na wszelki wypadek. Żeby nie było, że nic nie powiedziałem. Piątek 13 dzisiaj jest, robię to nagranie, bo czuję, że muszę, mam takie przeczucie. Jak to oglądacie, to coś mi się wydarzyło, bo to jest taki film na taki wypadek. (...) Zacznijmy od tego, że od trzech lat nie jestem w internecie, nie dlatego, że uciekłem gdzieś. Od 2,5 roku jestem w Anglii, bo mama zachorowała na raka. (...) sam przykład tego, co się dzieje teraz w internecie jest powodem, dlaczego nie uważam, że internet jest dobrym miejscem.
Zaczęło się od tego filmu z Olą, gdzie chciałem się do tego odnieść, ale nie dostałem takiej możliwości, żeby cokolwiek powiedzieć. To był pierwszy punkt,gdy wiedziałem, że nie mogę liczyć na internet,na media (...). Wysłaliśmy prawnie pismo do Konopskyy'ego i Wardęgi z tą samą prośbą: słuchajcie, wiemy, że filmik będzie, dajcie znać, co tam będzie, żebym mógł powiedzieć swoją stronę.
W dalszej części youtuber stwierdził, że chce wyjawić, jaka jest prawda.
Od razu, jak oglądałem (...) nie wierzyłem, nie wierzyłem, że coś takiego może być powiedziane. Mówię: muszę to wyjaśnić. Muszę powiedzieć jaka jest prawda. Ale ze względu, że Wardęga i Konop nie odpisali, nie dali takiej możliwości, Kuba Wątor też nie dał mi takiej możliwości, a tam w ogóle nie wiem co się stało, że ta narracja Oli... wszystko się tak pomieszało i było widać, że to jest wątpliwe, że coś tu było na rzeczy (...). Nie mogę liczyć na swoją prawdę. Ja coś powiem, ten powie, że tak nie było, ten coś inaczej przedstawi, ten zmieni kolejność jakichś rozmów (...), ktoś komuś opłaci coś, żeby powiedzieli to czy tamto. To jest tak przeklęte i przegięte wszystko, co się dzieje za kulisami (...), coś tu się dzieje dziwnego - słyszymy dalej w nagraniu.
Poruszony został również temat wciągnięcia afery do gry politycznej toczącej się przed wyborami parlamentarnymi. Youtuber zasugerował, że jego wersja wydarzeń jest zupełnie inna od tej, prezentowanej dotąd w sieci.
Robię to teraz, bo martwię się o swoje życie i chcę, żeby coś zostało dla was. I to będzie tylko opublikowane, gdyby coś mi się wydarzyło złego. (...) Pomyślałem, ja mogę liczyć na polski rząd, tam oczyszczę swoje imię, tam powiem jak było. Pokażę swoją stronę i tam będę pokazany uczciwie, tam na pewno mnie wysłuchają. I co się wydarzyło? Zostałem wciągnięty w jakąś sprawę polityczną - podkreślał mężczyzna.
Nie zabrakło wątku rzekomego "zatrzymania" i napadnięcia na youtubera w jednym z brytyjskich sklepów.
Mówią, że to kłamstwo, że zostałem pobity, że ja to wymyśliłem, że ja uciekłem. Gdzie się ukrywam? Idąc do Lida, gdzie zostałem nagle napadnięty przez gościa, Polaka jednego, który wychodzi, zaczyna mnie nagrywać, wyzywać.
Amadeusz Ferrari zaznaczył, że to dopiero pierwsza część nagrania i czeka na kolejną.