"Pandora Gate", czyli afera pedofilska na polskim Youtube od dwóch tygodni dosłownie trzęsie polskim środowiskiem influencerów. Kolejne znane nazwiska tracą intratne współprace, a część "niewygodnego" contentu znika z sieci. Wszystko zaczęło się od nagrania Sylwestra Wardęgi, w którym to przedstawił dowody na to, że Stuart Burton, znany jako Stuu, miał wchodzić w niemoralne relacje z nieletnimi fankami. Ba, część z nich miała mieć poniżej 15 lat.
Film Wardęgi został obejrzany miliony razy, a każde kolejne "wycieki" dowodów są przez niego żywo komentowane na tzw. lajwach. Wiele osób jest wdzięcznych youtuberowi za to, że nagłośnił sprawę. Ostatnio pojawiły się jednak głosy, jakoby miał zarabiać na monetyzowowaniu treści związanych z "Pandora Gate". Gołym okiem widać, jak podczas transmisji widzowie sami przesyłają mu kwoty w podzięce za pracę i zaangażowanie.
Sylwester Wardęga komentuje zarabianie na aferze
Ostatnio Sylwek odniósł się do zarzutów, jakoby zarabiał na tragedii. Nie przebierał w słowach. Przyznał przy tym, że jego poboczny projekt, czyli GOATS mocno cierpi na "Pandora Gate".
Nie wiem, czy ktoś zauważył, ale Goatsi padają przez to. Goatsi, którzy mieli już gdzieś tak za miesiąc puszczać własną linię bluz. [...] Mieliśmy mieć własne produkty w pewnej sieci sklepów i to byłyby przychody rzędu kilkuset tysięcy. Ktoś musi być totalnym debilem, żeby sobie tego nie przekminić. Finansowo bardziej by mi się opłacało, gdybym siedział z mordą w kubeł - mówił.
Wyraźnie poirytowany wytłumaczył też, dlaczego mimo lukratywnych perspektyw zdecydował się na nagłośnienie "Pandora Gate".
Gdy już miałem pełną wiedzę, no to już musiałbym się ostro sk***ić, żeby siedzieć cicho - stwierdził.