Pandemia koronawirusa wciąż zbiera żniwo na całym świecie. Choć kilkanaście tygodni temu ogłaszano sukces w walce z COVID-19, a większość restrykcji została zniesiona, to od niedawna niektóre kraje ponownie decydują się na łagodną wersję lockdownu w obawie przed patogenem, bo zakażenie wirusem grozi każdemu.
Przed koronawirusem nie ustrzegło się też wiele osobistości ze świata mediów w Polsce. Zakażeniu ulegli nie tylko influencerzy, tak jak w przypadku Lexy Chaplin, lecz także sportowcy, dziennikarze i politycy. Sytuacja jest więc wyjątkowo trudna, bo zarazić można się praktycznie wszędzie i to od najbliższych znajomych. Mimo tego niektórzy wciąż nie stosują się do zaleceń i udają, że problem ich nie dotyczy.
Przypomnijmy: Buntowniczy Tomasz Karolak WYRZUCONY ze sklepu za brak maseczki: "To jest SPRZECZNE Z KONSTYTUCJĄ"
Teraz dowiadujemy się, że do grona zakażonych koronawirusem dołączył Jan Kietliński. Syn Beaty Tadli podzielił się na Instagramie swoją "koronahistorią" i twierdzi, że objawy pojawiły się u niego już kilka dni temu. Miał przy tym typowe objawy zwykłego przeziębienia, czyli kaszel, gorączkę i suche gardło. Zastanawiające było jednak, że choroba pojawiła się u niego niespodziewanie.
Trzy dni temu obudziłem się chory. Miałem kaszel, gorączkę i suche gardło. Były to objawy zwykłego przeziębienia, jednak to, co było niepokojące, to fakt, że absolutnie nic nie zanosiło się na chorobę. Poprzedniego dnia czułem się świetnie, a zazwyczaj "coś mnie bierze" kilka dni przed - wyznał.
Syn dziennikarki postanowił więc zgłosić się do lekarza, gdzie, jak sam twierdzi, nie został przyjęty z otwartymi ramionami.
Na miejscu panie zrobiły mi awanturę, twierdząc, że przeze mnie zamkną im przychodnię. Kazały mi czekać na dworze, aż ustalą, co dalej. Po kilku minutach otworzyły okno z pierwszego piętra i kazały mi stanąć w krzakach, żeby poinformować mnie, że jednak posiadam tam lekarza, który zadzwoni do mnie tego samego dnia i powie, co dalej. Tak, ja stałem w krzakach, a one krzyczał do mnie z okna. Lekarz poinformował mnie telefonicznie, że w przychodni nie działa system do zlecania badań, więc muszę udać się do szpitala zakaźnego i wykonać badanie z ulicy. Mogłem to zrobić 5 godzin wcześniej, ale trudno, nie czepiam się - taki mamy klimat - czytamy.
Dalej Kietliński opisywał, jak wyglądała jego wizyta w szpitalu zakaźnym. Z wysoką gorączką czekał na zewnątrz na możliwość wykonania badania, a w namiocie zastał grupę "zbłąkanych ludzi z ankietami". Twierdzi, że tu także potraktowano go z umiarkowaną empatią.
W szpitalu zastałem puste namioty i zbłąkanych ludzi z ankietami. Wszyscy czekali na swój wymaz i badanie. W środku sprzęt medyczny, jakieś krzesła, żadnej informacji. Był wieczór, było zimno, a ja miałem prawie 39 stopni gorączki, więc brak informacji i czekanie na zewnątrz nie było dla mnie zbyt przyjemne. Poszedłem do oddziału, żeby powiedzieć, że jest tam bardzo zimno, na co pielęgniarka kazała mi czekać i powiedziała: "To trzeba było się ubrać, a nie przyjść bez skarpetek" - wyznał.
Ostatecznie jego przypuszczenia się potwierdziły, a wynik testu na COVID-19 okazał się pozytywny. Syn Beaty Tadli twierdzi przy tym, że w ostatnim czasie "zjechał pół Europy", ale zaraził się prawdopodobnie na jednej z imprez w Warszawie. Takie ma przynajmniej podejrzenia.
Teraz czeka mnie 10 dni izolacji w mieszkaniu. Czuję się znacznie lepiej, ale nadal nie jest cudownie. Najzabawniejsze jest to, że zjechałem pół Europy, byłem na lotniskach, w samolotach, autobusach i komunikacji miejskiej w wielu miastach i nic! Poszedłem na jedną, niedużą imprezę w Warszawie i prawdopodobnie tam się zaraziłem... - ubolewa.
Na koniec Kietliński zaapelował, aby nosić maseczki i wykonywać testy. Jak sam twierdzi, przekonał się na własnym przykładzie, że zakazić się można praktycznie wszędzie.