Niektóre media w Polsce usilnie starają się umniejszyć skalę trwających obecnie w Polsce ogólnokrajowych protestów wywołanych skandaliczną decyzją Trybunału Konstytucyjnego, na mocy której kobietom zakaże się usuwania ciąży ze względu na trwałe i nieodwracalne wady płodu. Prawda wygląda jednak zgoła inaczej, co udowadniają niezależne relacje wielotysięcznych protestów zarówno w tych dużych, jak i mniejszych polskich miejscowościach.
Walka z próbami wprowadzenia religijnego prawa nie odbywa się jedynie na ulicach. Wiele osób publicznych swoje wsparcie postanowiło okazać za pośrednictwem internetu, gdzie gwiazdy niekiedy same odważnie dzielą się swymi historiami o traumie związanej z nieudaną ciążą i brakiem jakiegokolwiek wsparcia ze strony organów państwowych.
Do tego grona dołączyła właśnie Paulina Smaszcz. Popularna dziennikarka opublikowała na Instagramie post, w którym dokładnie opowiedziała, jak trudna była jej walka o powiększenie rodziny. Zaapelowała też do rządzących, aby wpierw spróbowali polepszyć warunki życia rodzin potrzebujących, a nie odbierali kobietom chroniące je prawa.
Zamknęłam ten rozdział mojego życia na łamach książki Magdy Łyczko, ale czuję się przywołana do wypowiedzi. Jestem najszczęśliwszą Mamą 23-letniego Franka i 14-letniego Julka. Pierwsza ciąża była zagrożona i przeleżałam prawie całą na oddziale patologii ciąży przy ul. Madalińskiego. PATOLOGIA CIĄŻY to nie jest miejsce dla żadnej przyszłej mamy. Byłam studentką ostatniego roku i obroniłam na dwa tygodnie przed porodem pracę magisterską. Niestety pracowałam w TVP bez etatu i umowy o pracę, więc wyrzucili mnie bez mrugnięcia okiem, bo przecież musisz mieć zdrową ciążę i dobrze się czuć. Kopnęli mnie w tyłek gdy tylko powiedziałam, że razem z mężem Maciejem Kurzajewskim chcę walczyć o moje dziecko - pisze Paulina.
Dziennikarka wspomina, że w obliczu walki o podtrzymanie ciąży jej domowy budżet znacznie ucierpiał. Przyjście na świat jej pierwszego syna było jednak tak wspaniałym wydarzeniem, że wraz z ówczesnym mężem zdecydowała się na kolejną ciążę.
Było totalnie ciężko, bo wybieraliśmy między lekami a jedzeniem. Codzienna walka o Franka: szpital, opcje lekarzy, leki, leżenie z nogami w górze i patrzenie w sufit, nadzieja, że serce bije i damy razem radę. Na prywatnych lekarzy nie było nas stać. Strach i panika. Franek urodził się zdrowy. Pokochaliśmy szalenie i bez opamiętania. Przyszła przemyślana decyzja, żeby Franek nie był sam. Zaplanujmy kolejne dziecko.
Niestety nie udało jej się donosić drugiej ciąży. Co gorsza, nie mogła liczyć na żadne wsparcie ze strony systemu, który odsyłał ją do kolejnych placówek, nie chcąc "traumatyzować" matek, mających rodzić zdrowe dzieci.
Zaszłam w ciążę bliźniaczą. Początek 6 miesiąca niestety diagnoza. Jedno dziecko już nie żyje od dwóch tygodni, drugie właśnie umarło. Moje życie jest zagrożone. Muszę szybko urodzić dwójkę martwych dzieci. Nie chciał nas przyjąć żaden szpital, bo nie mają dla mnie pokoju, a inne matki urodzą bobasy. Będę traumą dla innych. Inna odpowiedź: "nie ma jak urodzić martwe, bo co oni potem z nimi zrobią". Odsyłano mnie, a ja w stanie zagrożenia życia słyszałam tylko, że jestem problemem innych zdrowych kobiet, które urodzą zdrowe dzieci i będę miała zły wpływ na ich stan psychiczny. Ja nie istniałam. Moje martwe dzieci w brzuchu też nie. Może już w Polsce RODZI SIĘ PO LUDZKU, ale tylko zdrowe dzieci. Na martwe dzieci, które trzeba urodzić, a są już duże, nie ma w Polsce miejsca NIGDZIE!!! - grzmi Smaszcz.
W końcu zlitowała się nad nami pani doktor i przyjęła. Powiedzieli, że będę leżeć ze zdrową mamą w zdrowej ciąży, więc mam nie rozpaczać, nie wyć, nie histeryzować, bo będę traumatyzować inne kobiety i sprawiać problem personelowi szpitala. Dwóch chłopców o blond włosach, których widziałam martwych w misce przy porodzie, nie zapomnę do końca życia i nie życzę żadnej mamie takiego widoku. Śnię o tym już od 17 lat i nie da się tego nie widzieć. Wychodziliśmy z Maćkiem ze szpitala w ciszy. Nikt do nas nie mówił. Niczego nikt nie powiedział poza: "NIECH JUŻ PAŃSTWO IDĄ. WYSTARCZY JUŻ WSZYSTKIM TEJ SENSACJI" - wspomina z ubolewaniem.
Kolejne miejsce pracy niestety również nie wiedziało, jak poradzić sobie z sytuacją Smaszcz.
Po urodzeniu martwych bliźniaków miałam laktację jak każda mama. Depresję i załamanie. Żadnego wsparcia. Po powrocie do pracy w ORANGE wszyscy milczeli. Nikt nie umiał ze mną rozmawiać. W końcu po kolejnych zabranych mi projektach i milczących nieludzko dniach w pracy zdecydowałam się sama odejść. Lekarz powiedział, że nigdy nie ukoję bólu matczynego serca, jeśli nie spróbujemy kolejny raz. Maciek i Franek byli moimi rycerzami i wiem, że przeżyli całe cierpienie i rozpacz w swój męski sposób.
Dziennikarka wyznała, że ciąża, z której urodził się jej młodszy syn, również wiązała się z olbrzymią tragedią.
Julek urodził się również z bliźniaczej ciąży. Był silny i zdrowy, więc przeżył. Wynagrodził mi cały ból i rozpacz. Mój skarb. Brat Julka niestety nie przeżył. Nawet nikt go nie wspomina, bo przecież ludzie wolą udawać, że nie ma tematu. Najpierw miejmy szansę rodzić po ludzku nie tylko zdrowe dzieci. Najpierw zadbajmy o matki i ich godne życie z dzieckiem, które urodzi się chore. Zadbajmy najpierw o naszą mentalność i komunikację, żebyśmy mogli i umieli rozmawiać, i być totalnie tolerancyjni oraz wyrozumiali dla rodzin z chorymi dziećmi.
Paulina Smaszcz podkreśliła też, że nie tylko politycy, ale my wszyscy jako społeczeństwo mamy do wykonania ogromną pracę, w celu właściwszego traktowania rodzin dotkniętych chorobą dziecka.
Jako społeczeństwo wciąż patrzymy na rodziny z chorymi dziećmi z góry i z litością, a ONI nie chcą litości tylko GODNOŚCI i wsparcia, by takimi dziećmi odpowiednio i prawidłowo się zajmować. Nasz kraj jest chory od zarodka problemu patologicznych ciąż, obumarłych ciąż, rodzenia martwych dzieci, rodzenia chorych dzieci i zajmowania się nimi. Politykom łatwiej zakazać, niż zrozumieć, czego w tym kraju potrzeba kobietom, mamom i całym rodzinom. Cała rodzina potrzebuje wsparcia, gdy chodzi o chore dziecko. Kobieta, taka jak ja i milion innych, chce mieć pewność, że jeśli coś złego wydarza się w trakcie ciąży, przy porodzie, po porodzie, to ma z każdej strony WSPARCIE, a nie że zostaje ze wszystkim sama jak niechciana, zużyta, niepasująca do otoczenia szmata.
Myślicie, że jej apel ma jakiekolwiek szanse skruszyć skostniałe sumienia ekipy rządzącej?