A taki był dobry, nowoczesny i zabawny w Sejmie. Fantastyczna wizerunkowa passa Szymona Hołowni dobiega powoli końca, podobnie zresztą jak entuzjazm wyborców opozycji. Po wygranych wyborach i nadziei na to, że odległe od siebie światopoglądowo partie, ostatecznie się dogadają, przyszedł czas na starcie z rzeczywistością. Ku zaskoczeniu absolutnie nikogo, pierwsza maska spadła z twarzy Szymona Hołowni, choć czy można tu mówić o jakiejkolwiek masce? Najwyraźniej dzięki jego bon motom, sprawnych żarcikach pod adresem posłów PiS-u i operowaniu językiem polskim na wyższym niż jego koledzy poziomie, niektórzy zapomnieli, że ten pocieszny Hołownia to kościółkowy strażnik katechizmu, a nie nadzieja dla polskiej polityki. Lider "Trzeciej Drogi" zdecydował, że, a jakże, to nie jest dobry czas na procedowanie ustawy o dostępie do aborcji i odłożył ją w czasie na kwiecień, po pierwszej turze wyborów samorządowych.
Taka decyzja słusznie rozwścieczyła środowiska pro-choice, a swoje niezadowolenie wyraziły również znane ze swojego aktywizmu gwiazdy, m.in. Martyna Wojciechowska czy Kinga Rusin. Ta druga słusznie zauważyła, że Hołownia forsujący swoją opresyjną katolicką ideologię, może tylko na tym stracić. "Ruch Pana Marszałka spowodował, że aborcja właśnie stała się tematem wyborczym. Jeśli nie chce Pan ponieść klęski w wyborach samorządowych, europejskich i prezydenckich, proszę przestać grać kobietom na nerwach" - przestrzega w swoim wpisie polityka.
Nie tylko Hołownia, ale i jego uzurpujący sobie prawo do decydowania o kobietach koledzy, muszą w końcu zrozumieć, że jeżeli to kobiety wygrały im ostatnie wybory i zapewniły powrót do władzy, to równie łatwo tej władzy ich wkrótce pozbawią. Nikt już nie chce kwiatków i rajstop na Dzień Kobiet - dostęp do aborcji, prawo do stanowienia o sobie i bezpieczeństwo na ulicach to nie prezenty, a minimum. Panowie, radzimy się szybko wybudzić z letargu samemu, bo pobudka, którą wam zafundują kobiety, będzie o wiele bardziej bolesna.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Chwila oddechu od spraw poważnych… Wielki powrót "Tańca z gwiazdami" na antenę Polsatu zaspokoił oczekiwania widzów - dostaliśmy w końcu obsadę, którą rozpoznajemy, trochę blichtru i ciętego języka Iwony Pavlović. "Czarna Mamba" upatrzyła sobie nawet pierwszą ofiarę, a została nią Dagmara Kaźmierska. "Królowa życia" nieprędko zasiądzie na tanecznym tronie - jej popisy na parkiecie z Marcinem Hakielem zostały ocenione bardzo nisko, bo na jedyne 17 punktów, z czego tylko 2 przyznała jej Pavlović. To wystarczyło, aby rozjuszyć widzów, którzy tuż po zakończeniu programu ruszyli z atakiem na utytułowaną jurorkę, by bronić honoru skazanej za sutenerstwo celebrytki.
Jeśli oglądanie popularnych show czegoś nas nauczyło, to jednego - przed nami pierwszy wyreżyserowany "konflikt" i początek historii, która, oczywiście, może zakończyć się odpadnięciem Kaźmierskiej już w kolejnym odcinku. Coś nam jednak mówi, że sprawy potoczą się zgoła inaczej i w najbliższych tygodniach będziemy świadkami powolnego, ale docenianego progresu Dagmary, a będąca pod wrażeniem Iwona, w końcu podniesie tabliczkę z wyższą notą. Już tyle razy daliśmy się na to złapać przy poprzednich edycjach, że byłoby trochę niepoważne znów wpaść w sidła scenarzystów i produkcji. Nie mniej, będziemy oglądać i liczymy na utarczki słowne lub - jak za starych dobrych czasów - przepychanki na łamach kolorowej prasy.
Najgorsze zostawiliśmy sobie na koniec. Mamy dopiero marzec, ale zaszczytna nagroda dla Dzbana Roku powinna już powędrować prosto w ręce Roberta Pasuta. Przebrzmiały internetowy celebryta desperacko próbuje walczyć o resztki rozpoznawalności i namiastkę sukcesu, którego przed laty doświadczył z grupą Abstrachuje, a cel najwyraźniej uświęca środki. Widzimy go zatem w wątpliwej jakości produkcjach lub biegającego z mikrofonem po centrum Warszawy, gdzie zaczepia młodych ludzi i prowadzi rozmowy będące obelgą dla każdego, kto choć raz w życiu pomyślał. I kiedy już wydawało się, że Pasut dryfuje po intelektualnych nizinach, postanowił z przygłupim uśmiechem sięgnąć absolutnego dna i udzielić wywiadu, w którym rozprawiał o "r*chaniu się", chorobach wenerycznych, które są "scamem" i "starych 25-letnich babach". Ogłosił również, że się nie zabezpiecza.
Na tym jednak nie koniec - po obleśnym wyrzygu we wspomnianym "wywiadzie", Robert uraczył internautów zapisem randki z 18-latką, podczas której zasugerował jej między innymi, że za dużo waży. Gościnny występ zaliczyła również matka patocelebryty, decydując się przy tym na trafną diagnozę: kobieta nazwała syna "zakutym łbem", przestrzegając, że niebawem ludzie będą go pokazywać palcami i nazywać "starym zbokiem". Obawiamy się, że to przepowiednia, która zdążyła się już spełnić. Pasut brnie oczywiście w wyświechtaną narrację o "trollingu" i "polaryzowaniu", ale jasne jest, że naczelny pajac TikToka smutno woła o pomoc, choć może nawet sam jeszcze nie zdaje sobie sprawy z tego, jak przykry finał go czeka, jeśli się nie obudzi.
Wnioski płynące z zachowania Pasuta i jego obrzydliwej postawy, są niestety żenujące oczywiste. Gdy masz 37 lat i absolutne zero do zaproponowania dorosłej kobiecie, będziesz sięgał po młodziutkie i naiwne dziewczyny, którym na chwilę zaimponuje podstarzały playboy z TikToka. Opowieść stara jak świat i niezmiennie smutna, choć naszemu bohaterowi wydaje się, że zabawna. Robert, my się nie śmiejemy z tobą, ale z ciebie.
Wypada mieć nadzieję, że to już koniec jego "kariery" i jest już za późno, aby cokolwiek z niej ratować, co potwierdzają tylko marki wycofujące się ze współpracy ze skompromitowanym influencerem. Nie jest natomiast za późno na wykonanie badań w kierunku chorób wenerycznych, co polecamy nie tylko Robertowi, ale przede wszystkim dziewczynom, które miały wątpliwą przyjemność wylądować w jego łóżku. A profilaktykę w postaci unikania zbliżeń z Pasutem, zarówno tych online i offline, NFZ powinien umieścić w swoich oficjalnych zaleceniach. Zdrowia, wszystkim!