Jakiś czas temu, po 12 latach, do mediów znów wrócił temat tajemniczego zaginięcia Iwony Wieczorek. Sprawą zainteresowało się krakowskie Archiwum X, które na nowo przesłuchało kilka osób - w tym między innymi Pawła P., któremu postawiono zarzut "utrudniania postępowania karnego poprzez usuwanie śladów i dowodów, zacieranie śladów przestępstwa, a także podawanie nieprawdziwych informacji w sprawie". Po ponad dekadzie udało się również ustalić tożsamość "pana ręcznika", który to tamtej feralnej nocy podążał za 19-latką.
Tuż przed świętami Bożego Narodzenia media zainteresowało również nieoczekiwane wkroczenie śledczych do budynku byłej Zatoki Sztuki. Mimo że prokuratura początkowo nie chciała zdradzić, czy podjęte tam działania miały związek z Iwoną Wieczorek, to wkrótce pojawiły się informacje w mediach, że to właśnie dlatego policjanci zaczęli przeszukiwać Nową Zatokę. W sprawie wypowiedział się również były właściciel lokalu - Marcin T., który zarządzał też między innymi Dream Clubem, w którym Iwona imprezowała w noc zaginięcia. Mężczyzna stwierdził, że Zatoka jeszcze nie działała, kiedy 19-latka zaginęła i nie ma żadnej wiedzy na temat jej zniknięcia.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
O Zatoce Sztuki mówiło się już od dawna, między innymi w kontekście szemranych interesów i przestępczej działalności "Krystka", zwanego również "łowcą nastolatek". W książce "Zatoka Świń" autorstwa Bożeny Aksamit i Piotra Głuchowskiego możemy przeczytać, że Zatoka miała dwa oblicza. Z jednej strony była to mekka szeroko pojętej kultury, a z drugiej zaś - imprezowa miejscówka o dość kiepskiej reputacji.
W Zatoce Sztuki dbano o selekcję gości oraz... personelu. Z książki dowiadujemy się, że w plażowej restauracji gości zabawiali "sami przystojni bruneci o delikatnej urodzie", a pomiędzy imprezującymi przemykały "tylko najpiękniejsze" dziewczyny. O pracy w samej Zatoce i na ostatnim jej piętrze, w The Roof, wypowiedziały się wówczas kelnerki, które przyznały w rozmowie z reportażystami, że uroda była tam sprawą nadrzędną.
Te z nas, które nosiły drinki w części plażowej, musiały być ładne i sprawne, to wystarczało. Chodziły w szortach i obcisłych podkoszulkach jak w wielu knajpach. Wyżej mogły robić tylko najszczuplejsze, najwyższe i gotowe pracować w stroju jak do teatrzyku erotycznego. Szpilki, minióweczki, świecące bluzeczki podkreślające biust. Nazywali je moetkami, od szampana, do którego miały zachęcać klientów. Pracowały jak typowe gejsze - opowiadała w książce jedna z byłych kelnerek The Roof.
Prócz alkoholu na dachu chodziły narkotyki. Myśmy też brały, żeby się wyluzować, mieć energię i wytrzymać zapachy z ust co niektórych facetów. Któregoś dnia miałam poranną zmianę, a na schodach plaży leżał naćpany koleś. Miał otwarte oczy, oddychał - ale poza tym był sztywny jak trup. Po jakimś czasie przyszła jego dziewczyna i wlała mu w gardło wódkę. Powstał i poszedł - opowiadała inna pracownica w "Zatoce Świń".
Spodziewaliście się, że tak to tam wyglądało?