Życie milionerów naturalnie ciekawi resztę społeczeństwa. Codzienność najbogatszych Polaków postanowiła przybliżyć Monika Sobień-Górska w swojej książce pt. "Polscy miliarderzy. Ich żony, dzieci, pieniądze", której premiera zaplanowana jest na 23 marca.
Żona komika opisała nie tylko jak bawią się bogacze i kto ich inspiruje, ale również zdradziła kilka faktów dotyczących tego, jak wygląda życie ich pociech.
Zobacz: Żony polskich miliarderów podpatrują styl Anny Lewandowskiej? "OBSESYJNIE ŚLEDZĄ TO, CO NOSI"
Różnice w codzienności latorośli najbogatszych względem tych, jaką mają dzieci "zwykłych" Kowalskich, widać już na bardzo wczesnym etapie rozwoju. Anonimowa partnerka multimiliionera otworzyła się na temat pomocy opiekunek.
Moje znajome do swoich noworodków miały po trzy, cztery nianie na zmianę. One spędzały z tymi dziećmi całe dnie i noce, a matki zaglądały do nich raz na kilka godzin, czasem rzadziej. W nocy w ogóle - zdradza, dodając, że opiekunki nie mogą być z tzw. pierwszej łapanki:
No i częste są szaleństwa w stylu rekrutacja niani z Chin. Żeby dziecko od pierwszych dni osłuchiwało się z językiem chińskim. Te nianie czytają tym niemowlakom chińską literaturę, pokazują zwyczaje. Tak, żeby od małego poszerzać dziecku horyzonty - dowiadujemy się.
Niezwykle ważne są dla milionerów także szkoły, do których uczęszczają ich dzieci. Schemat, który powtarza się w większości rodzin milionerów, przybliżył specjalista od wizerunku.
Podstawą jest zachodnie wykształcenie. Najbardziej typowym scenariuszem jest najpierw szkoła w Szwajcarii, gdzie te dzieciaki jadą do internatu, mając dziesięć, dwanaście lat. A później studia. Najczęściej na renomowanych angielskich albo amerykańskich uniwersytetach. Bardzo często jest tak, że jak dziecko jedzie do szkoły do Szwajcarii, to rodzice kupują domy w tych okolicach, żeby przyjeżdżać w odwiedziny, być bliżej. Oczywiście najczęściej do tych domów przyjeżdżają matki, panowie są zbyt zagonieni, ale taką bazę budują. To zresztą też im się biznesowo opłaca, bo obok domy mają inni miliarderzy z całego świata, więc jest szansa na wykorzystanie takich kontaktów - wyjaśnia.
Inna z rozmówczyń zdradza zaś, które stołeczne szkoły uchodzą za najbardziej pożądane:
W Warszawie to amerykańska, brytyjska. Francuska przy ambasadzie jest niby trochę prestiżowa, ale z niej korzystają raczej dzieci celebrytów, nie prawdziwych milionerów, bo ona jest po prostu za tania. Czesne jest za niskie. W naszych kręgach nie schodzi się poniżej pewnego poziomu, powiedzmy 100 tysięcy rocznie.
Niezwykle ważne są zajęcia dodatkowe, które również pochłaniają ogromne sumy pieniędzy.
Syn chodzi na angielski, francuski, na szachy, uczy się gry na fortepianie, uczył się gry w golfa, chodził na basen, na judo, jeździ konno. Córka gra w tenisa, trzy razy w tygodniu chodzi na basen, trenowała akrobatykę artystyczną, trenuje karate i zdobyła już kilka medali. Oprócz angielskiego i francuskiego, jak brat, uczy się też hiszpańskiego. Tu mąż jest szczodry. Roczne czesne w szkole córki wynosi ponad 100 tysięcy złotych, do tego dodatkowe zajęcia, czasem korepetycje, obozy językowe, hobby - to kolejne kilkadziesiąt tysięcy złotych miesięcznie. Sport to następne kilka, czasem kilkanaście tysięcy. On płaci i nigdy nie powiedział, że to marnowanie pieniędzy. Traktuje to jako inwestycję albo obowiązek miliardera - wyjaśnia będąca w trakcie rozwodu Izabela, dodając, że sporo wydaje się także na odzież dla małych milionerów. Szczególnie wymagająca jest dorastająca córka kobiety:
Miesięcznie wychodzi jakieś 10-15 tysięcy. To zaczęło się zwiększać, odkąd córka poszła do nowej szkoły. Tam poznała nowe koleżanki i tak jak one zainteresowała się modą. Ma swoje ulubione marki: Givenchy, Off-White, Yeezy - opisuje.
Bohaterzy książki zwracają uwagę na ciemne strony skrajnie bezstresowego wychowania dzieci, które na skinienie palcem mają wszystko, czego tylko zapragną.
(...) Robi tym dzieciom ogromną krzywdę. Sprawia, że zabiera się im marzenia, odbiera możliwość poczucia satysfakcji czy ekscytacji z posiadania czegoś, na co się długo czekało. Większość kilkulatków ze znanych mi bardzo bogatych rodzin jest tak zmanierowana, że nic ich nie cieszy. Ostatnio nawet byłam świadkiem sceny, kiedy czterolatka dwa dni zastanawiała się, co chce dostać na urodziny, i w końcu poirytowana powiedziała, że nic, bo nic jej się nie podoba. Na co ojciec odparł, że nie może tak być, żeby jego księżniczka nic nie dostała, i dał jej złoty naszyjnik i bransoletkę wysadzaną drogimi kamieniami. Moim zdaniem dlatego te dzieci tak szybko sięgają po narkotyki, popadają w depresje, szukają ratunku w ekstremalnych zachowaniach. Nie doznają niedoborów, zawsze tylko nadmiar, więc nie mają celu w życiu - czytamy.
Prawie była żona anonimowego bogacza przytoczyła zaś tragiczną historię z udziałem syna koleżanki, zwracając uwagę, że pociechy milionerów nierzadko mierzą się z osobistymi problemami:
(...) Ale najważniejsze, że mój syn wpadł tylko w alkohol i dało się go jakoś wyciągnąć. Syn koleżanki, niewiele starszy od mojego, po imprezie ze znajomymi wsiadł w samochód i potrącił człowieka. Rodzice jakoś to załatwili, chyba ktoś inny wziął winę na siebie, ale stresu było dużo. A on później i tak rodzicom powiedział, że po co go ratowali, on by wolał iść do więzienia, bo nienawidzi swojego życia - czytamy.
Rozmówczyni Sobień-Górskiej zauważa również pewne zależności w robiących kariery bogaczach, którzy zazwyczaj nie mają czasu uczestniczyć w wychowywaniu latorośli.
(...) Proszę pamiętać, że ojcowie naszych dzieci przede wszystkim są ojcami fortun. Prawie nigdy nie ma ich w domu, dzieci wychowują albo matki, albo nianie, prywatni nauczyciele. Często ci ojcowie później się rozwodzą z podstarzałymi żonami i biorą sobie partnerki w wieku ich córek, i te nowe żony stają się takimi ich nowymi dziećmi, którym pokazują świat. Rekompensują sobie w ten sposób stracone ojcostwo. Widzę to po moim mężu, jego kolegach, którzy zdecydowali się przeskoczyć na żony o dwadzieścia, trzydzieści lat młodsze - dzieli się swoimi spostrzeżeniami. Oni nie walczą już o kontakt ze swoimi dorastającymi czy dorosłymi dziećmi, wyposażają je w pieniądze albo stanowiska w swoich firmach, ale nie ma tam prawdziwego kontaktu ojca z dzieckiem. Nie mają na to czasu, bo mają nową młodą panią, która jeszcze nic w życiu nie widziała, a jego dzieci już widziały wszystko. A ta pani tu nie była, tam nie była, tego nie zna i pan jakby dla zabicia wyrzutów sumienia objaśnia jej świat - tłumaczy.