Echa szamańskich śpiewów Tamary Gonzalez Perei dopiero co przestały odbijać się po korytarzach Telewizji Polskiej, a natchniona influencerka już dostarczyła nam kolejnych powodów do radości. Przypomnijmy tylko, że w jednym z lipcowych wydań Sprawy dla reportera Tamara wystąpiła w roli "ekspertki", a dokładniej "terapeutki ustawień systemowych i uzdrawiania dźwiękiem, praktyka totalnej biologii i soul coucha". Ten performens można by zapewne potraktować z przymrużeniem oka, gdyby nie fakt, że jej zawodzenie nad przerośniętym tamburynem miało pomóc w rekonwalescencji pani Emilii po udarze mózgu. Po emisji odcinka zarówno na produkcję, jak i na Tamarę spadła lawina w pełni zasłużonej krytyki.
Przez kilka tygodni Perea skutecznie trzymała język za zębami. W końcu jednak złamała się i w niedzielę opublikowała na Instagramie ponad 30-minutowy wideo-monolog. Podupadła szafiarka wytłumaczyła, że jej milczenie było spowodowane dwumiesięczną wizytą w Peru. Tamara ponoć dopiero niedawno zorientowała się, że jej wizyta w TVP wywołała aż takie zgorszenie.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Chcę podziękować ogromnie i z całego serca Elżbiecie Jaworowicz i "Sprawie dla reportera" dlatego, że ten program zapoczątkował pewien proces, ale ja też otrzymałam szansę, pokazania malutkiego tylko wycinka, czym się zajmuję, tego, kim jestem - zaczęła skromnie Tamara. Choć to wzbudziło wiele kontrowersji, to wyjście do świata, z czym ja i co inni robią, jest niesamowicie ważne. Ja za tą szansę dziękuję i to wystąpienie było absolutnie przełomowe w moim życiu pod wieloma względami.
Perea przyznała jednocześnie, że telewizyjny epizod sprowadził na nią hejt w najbardziej paskudnej postaci. Niektórzy posunęli się nawet do życzenia jej śmierci.
Przeczytałam setki komentarzy i wiadomości na mój temat. Nazwali mnie tam "oszustką", "czarnuchą". Dostałam setki wiadomości od ludzi, których ja nigdy nie poznałam, którzy życzyli mi śmierci i życzyli mi, "żebym zdechła".
Naturalnie Tamara musiała poruszyć również kwestią kierowanych pod jej adresem oskarżeń. Niektórzy internauci zdają się bowiem twierdzić, że asortyment swojego magicznego sklepu celebrytka sprowadza z taniej platformy sprzedażowej z Chin. Perea twierdzi, że podobieństwo oferowanych przez nią produktów do zdjęć z AliExpress czy innego sklepu o niczym nie świadczy, bowiem wystawiane na tego typu stronach torebki od Chanel czy Louis Vuitton wcale oryginalne nie są, a też kuszą ceną.
Nasze bębny są wykonywane ręcznie przez Maksa, który pochodzi z Ukrainy. To są bębny szamańskie robione w tradycji syberyjskiej. Nie mają absolutnie nic wspólnego ze zdjęciami, które są publikowane. Taki bęben to jest rzecz niezwykle osobista. Bębny szamańskie są głęboko uzdrawiającym narzędziem.
Jako dowód swojej wersji zdarzeń Tamara może ponoć zaprezentować faktury, które zamierza już niedługo wykorzystać przy pomocy swojego prawnika.
Nie zabrakło też i ciekawostki w postaci informacji o drzewie genealogicznym Tamary. Okazuje się bowiem, że handlarka kryształowymi czaszkami jest szczególnie predestynowana do leczenia ludzi bębnami, ponieważ jej przodkinie są lub były... szamankami z dżungli.
Ludzie, którzy mnie znają osobiście, którzy ze mną pracują, doskonale wiedzą, że szamanizm jest i był zawsze częścią mojej drogi, mojej tożsamości. Przede wszystkim dlatego i mówię to z dumą, że ja wywodzę się z linii szamanek od strony mojego taty. Moja babcia jest, a moja prababcia była szamanką z dżungli.
Przypomnijmy: Tamara Gonzalez Perea otworzyła sklep z CZASZKAMI I SZAMAŃSKIMI BĘBNAMI! Ceny sięgają 4 tysięcy złotych...
Czujecie się lepiej z tą wiedzą? Może pora na jakąś nową Sprawę z Tamarą?