Śmierć Tanyi Roberts wywołała niemałe zamieszanie w mediach. O tym, że znana głównie dzięki roli dziewczyny Jamesa Bonda i występów w serialu Aniołki Charliego aktorka nie żyje, zagraniczne tabloidy poinformowały w poniedziałek.
Jak się jednak okazało kilkanaście godzin po informacji o odejściu Roberts z tego świata, wiadomość ta była przedwczesna. Gdy menedżer 65-latki, Mike Pingel poinformował, że Tanya nie żyje, ta leżała jeszcze na intensywnej terapii. Błąd miał być wynikiem nieporozumienia, do którego doszło między rozmawiającymi ze sobą menedżerem gwiazdy i jej partnerem. Zmylić Pingela miało to, że Lance O'Brien powiedział mu przez telefon, że "pożegnał się z Tanyą".
Ostatecznie we wtorek po południu serwis TMZ podał, że Roberts zmarła w poniedziałek w nocy - kilkanaście godzin po tym, jak media podały nieprawdziwą wówczas informację o jej śmierci.
W rozmowie z Metro menedżer aktorki zdradził, że przyczyną jej śmierci było "zakażenie układu moczowego, które rozprzestrzeniło się na jej nerki, woreczek żółciowy, wątrobę, a następnie dostało się do krwiobiegu".
Przypomnijmy, że początkowo podawano jedynie, że Tanya zemdlała podczas spaceru z psami w pobliżu swojego domu na wzgórzach Hollywood.