Chyba nikt nie spodziewał się, że ostatnie dni grudnia będą aż tak ekscytujące. A wszystko to za sprawą "wielkiego powrotu" na okładki tabloidów Ilony Felicjańskiej i jej męża, Paula Montany. Przypomnijmy, że Pudelek jako pierwszy w wigilijny poranek poinformował o aresztowaniu małżeństwa na Florydzie w związku z "naruszeniem nietykalności cielesnej".
Co istotne, państwo Montana nie mogli opuścić aresztu, gdyż nie mieli wystarczających środków na koncie, w tym przypadku trzech tysięcy dolarów. Na szczęście z pomocą przyszli znajomi, którzy pomogli im w wydostaniu się na wolność. Od tamtej pory Ilona i Paul cieszyli się wolnością oraz słoneczną pogodą w Miami, ale dziś może się to zmienić. Na 9 stycznia zaplanowane jest bowiem spotkanie twarzą w twarz z amerykańskim sąd. A tuż przed rozpoczęciem procesu na jaw wychodzą nowe fakty.
Choć początkowo mówiło się, że to Paul Montana zawiadomił policję o pobiciu i pogryzieniu przez żonę, to teraz okazuje się, że prawda mogła być zupełnie inna. Jak donosi "SE", to Felicjańska miała poprosić o pomoc, której udzielił jej hotelowy pracownik i w jej imieniu powiadomił o zdarzeniu policję.
"Pracuję w recepcji hotelowej. Goście naszego hotelu mają konflikt rodzinny i kobieta chce złożyć tej sprawie raport na policji. Przyślijcie kogoś, by mogli nam pomóc" - cytuje jednego z pracowników "Super Express".
Według policyjnego raportu, od Ilony wyczuwalna była woń alkoholu. Co jednak tak naprawdę wydarzyło się tej nocy na Florydzie? O tym być może dowiemy się już dziś.