W połowie października Tomasz Lis przekazał poprzez swoje konto na Twitterze, że przeszedł czwarty udar i trafił do szpitala. Wtedy też ujawnił, że badania lekarskie wciąż trwają, a on sam - do momentu, aż jego stan zdrowia się unormuje - pozostanie w placówce. Jak twierdził, sytuacja była groźna, jednak udało się uratować jego życie.
Miałem udar. Jestem na erce udarowej jednego z warszawskich szpitali. Podobno już żyję, choć w nocy nie było to takie pewne. Co dalej, zdecydują lekarze - pisał na Twitterze.
Zobacz też: Tomasz Lis trafił do szpitala. "Sprawy SERCOWE"
Tomasz Lis opublikował nagranie ze szpitalnego łóżka
Teraz Tomasz Lis postanowił przekazać obserwującym najnowsze wieści na temat swojego stanu zdrowia. W środę w godzinach wieczornych na jego instagramowy profil trafiło nagranie, z którego wynika, że Lis nadal przebywa w szpitalu. Wideo-wywód okrasił z kolei opisem: "Z cyklu: serce nie sługa. Zapiski neurologiczno-kardiologiczne".
Jak poinformował w opublikowanym filmiku, badania lekarskie wciąż trwają i jego zdrowie jest pod kontrolą specjalistów. Wspomina nawet o "dziurze w sercu" i przyznaje, że pełna rekonwalescencja może trochę potrwać.
Dwa tygodnie temu wylądowałem na "udarówce". Przeżyłem czwarty udar. Karetką przewieźli mnie ze szpitala neurologicznego do kliniki w Aninie. Badają mi serce wszechstronnie, okablowanie mam profesjonalne. Lekarze szukają powodu kolejnego udaru. Wersje są dwie. Może migotanie przedsionków, może dziura w sercu, luka między przedsionkami. Oznacza to konieczność dwóch, może nawet trzech zabiegów. Kiedy dokładnie nie wiem, ale ufam lekarzom - mówi.
Lis zapewnia też, że jest pod dobrą opieką i oprócz profesjonalizmu lekarzy docenił też urok złotej polskiej jesieni.
Moje kolejne, bardzo pozytywne wrażenie, jeśli chodzi o polską służbę zdrowia. Mam skalę porównawczą, leczyłem się w Ameryce, leczyłem się w Holandii. (...) Poza szpitalem, obsługą i kompetentnymi ludźmi jest coś, co w życiu cenię sobie nadzwyczajnie, czyli widok. Jest to widok, który podtrzymuje mnie na duchu i wprowadza w dobry nastrój. Jeszcze raz z całego serca, prawie całego, dziurawego serca pozdrawiam - podsumował.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Tomasz Lis i zarzuty o mobbing
W połowie maja Tomasz Lis przestał piastować funkcję naczelnego "Newsweeka", a sprawie jego nagłego odwołania przyjrzał się Szymon Jadczak z Wirtualnej Polski. Przytoczył on anonimowe wypowiedzi byłych współpracowników dziennikarza, które - zdaniem Marcina Terlika ze związku zawodowego Inicjatywa Pracownicza w Ringier Axel Springer Polska - "można nazwać mobbingiem".
Sprawie przyjrzała się Państwowa Inspekcja Pracy, której kontrola wykazała, że procedury antymobbingowe w firmie działały sprawnie. Przeprowadzono też anonimową ankietę w sprawie mobbingu, jednak wzięło w niej udział jedynie 8 z 30 osób. Sam Lis sugerował, jakoby oznaczało to jego niewinność, jednak, jak podkreśla Patryk Michalski z Wirtualnej Polski, kontrola PIP sprawdzała jedynie procedury antymobbingowe, a nie stawiane dziennikarzowi zarzuty o mobbing. Potwierdził to też adwokat Bartosz Grube z Kancelarii Grube.
Państwowa Inspekcja Pracy absolutnie nie ma kompetencji do tego, by decydować, czy mobbing nastąpił, czy nie. Kontrole są oparte przede wszystkim na ankietach i rozmowach z pracownikami, ale wyników kontroli nie można traktować jako decyzji rozstrzygającej. Do orzekania i decydowania, czy doszło do mobbingu, uprawniony jest wyłącznie sąd - informował.