Tomasz Lis to jeden z tych dziennikarzy, którym kontrowersje zdecydowanie nie są obce. Niedawno Szymon Jadczak z Wirtualnej Polski opublikował efekty dziennikarskiego śledztwa wokół zwolnienia Lisa z posady naczelnego "Newsweeka", czego efektem była kontrola Państwowej Inspekcji Pracy w siedzibie magazynu. Sprawa, która mogła wskazywać na stosowanie mobbingu wobec pracowników, do dziś budzi wiele emocji.
Tomasz Lis wraca do sprawy sprzed lat. Tak opisywano wpadki Hanny Lis
Od tego czasu Tomasz Lis aktywnie działa na Twitterze i udziela kolejnych wywiadów, w tym najnowszego, który opublikował w sieci Żurnalista. W rozmowie dziennikarz wrócił do kilku spraw z przeszłości, w tym małżeństwa z Kingą Rusin, o którym rozpisywały się swego czasu wszystkie media w kraju.
We wspomnianej rozmowie nie zabrakło również wątku związanego z drugą żoną Tomasza, Hanną Lis. Przed laty dziennikarka znalazła się w ogniu krytyki po tekście, który opublikowano na łamach portalu dziennik.pl. W czerwcu 2008 roku wzięto pod lupę kulisy pracy Hanny w telewizji, a pod adresem ówczesnych małżonków posypały się poważne oskarżenia. Poszło m.in. o rzekomy brak profesjonalizmu Hanny.
Spektakularne bywały też wpadki. Gdy w czasach "Teleexpressu" do rozpiski wpisano nazwisko: "Kutschera", co zapowiadało materiał z okazji rocznicy zastrzelenia kata Warszawy Franza Kutschery, Lis biegała po newsroomie, gorączkowo pytając: "Kim jest ten Kutscher? Kto to jest Kutscher?". Gdy w czasach Polsatu na żywo nadawała z Watykanu, wielokulturowy tłum, jaki zjechał do Watykanu, skojarzył jej się z wieżą Babilon, zamiast z wieżą Babel. Cztery lata po reformie administracyjnej, magazyn "Sukces" spytał ją, ile jest w Polsce województw. Hanna Lis: "O cholera... Ciekawe pytanie... Między dziesięć a dwadzieścia. Jestem blisko? Piętnaście?" - przytoczono w obszernym tekście.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Tomasz Lis ostro o opublikowanym przed laty tekście. Stanął w obronie byłej żony
Dziś Lis postanowił odnieść się do sprawy, opisując wspomniany tekst i zawarte w nim anegdoty jako "jeden z dwóch najbardziej obrzydliwych tekstów, które przeczytał o sobie i byłej żonie". Jak twierdzi, zawarto w nim "kłamstwo na kłamstwie", ale nie zdecydował się pójść z tym do sądu. Powód? Nie chciał przez lata widywać się z autorką tekstu przed majestatem prawa i jeszcze za to płacić.
Kłamliwy. Jeden z dwóch najbardziej obrzydliwych tekstów, które przeczytałem o sobie i byłej żonie. Kłamstwo na kłamstwie - zaczął gorzko, po czym na pytanie o ewentualny proces kontynuował: Miałem pozwać jakąś pańcię, przepraszam, i kłócić się z nią w sądzie przez 4 lata? Czy, jak napisała, "Lis z Lisową zażerali sushi, a redakcji zafundowali klopsy"? To jest przecież upokarzające. Trzeba, wie pan, przyjąć, dlatego nie jestem wrogiem, tylko zwolennikiem autoryzacji, wbrew większości dziennikarzy. Za dużo razy przekręcano moje słowa, dopisywano rzeczy, których nie powiedziałem, żeby z tego nie wyciągać wniosków.
Dziennikarz twierdzi też, że źródłem tych rewelacji były prawdopodobnie osoby skłócone z Hanną, a stawiane jej zarzuty są nieprawdziwe.
Ten tekst był całkowicie kłamliwy nie tylko w odniesieniu do mnie, informatorami byli ludzie, których wyrzuciłem z pracy i mieli jakiś spór z moją byłą żoną i niektóre rzeczy były tam horrendalne. Jakaś pseudohistoria, zapamiętałem, "Hanna Lis nie wiedziała, kto to był ten Kutscher". Jako były mąż Hanny Lis mogę stwierdzić, że ona doskonale wiedziała, kim jest Kutschera i byłaby w stanie bardzo precyzyjnie pokazać miejsce, gdzie był na niego zamach.
Wówczas Żurnalista stwierdził, że wykonał telefon do Hanny, która miała potwierdzić, jakoby przed laty chciała pozwać osobę odpowiedzialną za wspomniany tekst. Jak jednak mówił prowadzący, "miała hamulcowego".
No to trzeba było [pozwać - przyp.red.] - zaczął ze śmiechem. Nie pamiętałem, żeby chciała, może tak. Natomiast prawdą jest ewidentnie, że ja uważałem, że ładowanie się w ten proces nie ma sensu. Jakąś kłamczuchę będę oglądał całymi latami, będę musiał prostować te kłamstwa, których będę wysłuchiwał kolejne x razy, po drodze zapomnę o sprawie, zdenerwowanie mi przejdzie, a na końcu będę musiał zapłacić za to z własnej kieszeni. Nonsens.