Tegoroczny Top of the Top Sopot Festival miał być w zamierzeniu jego twórców i stacji TVN najgłośniejszym muzycznym wydarzeniem w polskiej telewizji i faktycznie, o imprezie huczy cały internet. Niestety, nie z powodów, które wymarzyli sobie jego organizatorzy. Zamiast pochwalnych peanów pod adresem występujących na scenie artystów i podekscytowania premierowymi utworami, mogliśmy usłyszeć i przeczytać całą litanię narzekań. Począwszy od wątpliwej formy wokalnej wielu wykonawców, przez nieznośnie toporną i momentami festyniarską konferansjerkę, na uporczywym lokowaniu flagowych celebrytów stacji w co drugim ujęciu… A to tylko niektóre z zarzutów, które pod adresem TVN wysunęli niezadowoleni widzowie. Wprawdzie ich bojowe nastroje złagodził nieco czwarty i ostatni dzień festiwalu, okuty płaszczykiem nostalgii i wspomnień przebojów sprzed lat, ale ostateczna ocena wydarzenia, które niegdyś uznawano za kultowe, daleka jest od laurki.
Wpadki na Top of the Top Sopot Festival
Przygotowanie takiego telewizyjnego widowiska w czasach, gdy muzykę konsumuje się głównie w sieci, wymaga przede wszystkim pomysłu i decyzji, do której grupy odbiorców chcemy się zwrócić, bo, co nie powinno być tajemnicą, zadowolić wszystkich się nie da. Dla organizatorów polskich festiwali telewizyjnych zdaje się to nadal być obcym konceptem, bo rok w rok próbują pogodzić gusta nastolatków i seniorów, co rzadko kończy się sukcesem. Wywijająca zgrabnym tyłkiem Julia Wieniawa ze swoją pop-radiową piosenką nie trafi w gusta starszej publiczności, podobnie jak rzucane ze sceny "k*rwy" w trakcie występów raperów. Z drugiej strony, uparte odgrzewanie gwiazd lat minionych zmotywuje młodszego widza jedynie do zmiany kanału. W efekcie otrzymujemy mało strawny misz-masz, w dodatku fatalnie zrealizowany pod kątem dźwięku, gdzie nawet najlepsze wokale tego kraju notują wstydliwe fałsze, wystawiając się tym samym na pożarcie w social mediach.
Ponad wszystko jednak, największy niesmak wzbudził fakt uczynienia z sopockiego festiwalu imprezy integracyjnej TVN i jego pracowników, na siłę wpychanych w role, obok których nawet nie powinni stać. Nie każda jąkająca się, choć ładna twarz, ma zadatki na konferansjera, a miny Moniki Olejnik nie są barometrem tego, jak dobrze bawi się publiczność w Operze Leśnej. Dla niektórych są to być może fakty ciężkie do przełknięcia, ale dopóki poszczególne telewizje będą z imprez, które mają długą historię i tożsamość, robić swój prywatny folwark, dopóty będą mierzyć się z niezadowoleniem telewidzów i internautów. A ci jasno mówią, że chcą na pierwszym planie dobrej muzyki, a nie folderu reklamowego opakowanego w cekiny i wujkowe żarty. Czy tegoroczna burza wokół Sopotu będzie dla organizatorów lekcją, którą ktoś postanowi odrobić? W końcu autorefleksja nie jest w show-biznesie nazbyt popularną cnotą, ale pomarzyć można…
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Ben Affleck i Jennifer Lopez znów się rozstają
Wyciąganie wniosków z popełniania ciągle tych samych błędów to, na pocieszenie, nie tylko karkołomne zadanie dla polskiego światka rozrywki, ale i ogromne wyzwanie nawet (a może przede wszystkim) w Hollywood. Wie coś o tym Jennifer Lopez, która jeszcze kilka miesięcy temu upojona miłością do Bena Afflecka przekonywała, że ich małżeństwo to "największa nieopowiedziana historia miłosna wszech czasów". Sęk w tym, że została przesadnie opowiedziana, w dodatku dwukrotnie. Za pierwszym razem, dwie dekady temu, JLo i Ben byli w pewnym momencie najpopularniejszą gwiazdorską parą i nie było dnia bez czołówek gazet z ich zdjęciem, co ostatecznie doprowadziło do rozstania. Gdy los dał im drugą szansę, oboje zarzekali się, że tamten czas był dla nich nauczką i tym razem nie zaproszą mediów do swojego życia. A to w kontekście działalności piosenkarki i aktorki, która zalała wręcz rynek wydawnictwami opowiadającymi o ich miłości, brzmi jak ponury żart, bo zakochani, po miesiącach spekulacji, oficjalnie się rozwodzą.
Trudno powiedzieć, czy miłosny ekshibicjonizm JLo to po prostu część jej osobowości, czy może zwykłe wyrachowanie i próba spieniężenia czegoś, co powinno zostać w czterech ścianach, ale co by to nie było, skończyło się dla niej kompletną katastrofą i prawdopodobnie największym upokorzeniem w karierze. Gwiazda straciła nie tylko męża, ale i sympatię odbiorców, którzy wytykają jej naiwność, absurdalne zachowania divy i wątpliwy talent wokalny. Żadna z tych rzeczy nie była specjalną tajemnicą, ale przesycenie rynku medialnego związkiem z Affleckiem wyciągnęło stare trupy z szafy i kto wie, czy Lopez wyjdzie z tego kryzysu cało.
Na razie próbuje robić dobrą minę do złej gry, a jej social media to idealny przykład tego, jak sztab PR-owców próbuje gasić kolejne pożary w sposób tak desperacki i przewidywalny, że to aż boli. Czasami jednak pomoc przychodzi z nieoczekiwanej strony - na TikToku furorę robi plotka o hojnej wpłacie, której Lopez miała rzekomo dokonać na rzecz organizacji wspierającej palestyńskie dzieci, które ucierpiały w trwających od blisko roku zmasowanych atakach Izraela. Kto wie, może to dobroczynność i cosplay Angeliny Jolie pozwoli Jennifer odbić się od dna? Powściągliwość w dzieleniu się prywatnością, a za to dzielenie się fortuną z potrzebującymi brzmi jak coś, co mogłoby ją uratować. I choć wydaje się, że teraz niewiele osób na ziemi kocha JLo, jedno jest pewne - jej miłość do samej siebie akurat nigdy się nie wypali.
Małgorzata Rozenek relacjonuje wyprowadzkę syna na studia
Nie będziemy silić się tutaj na jakieś zgrabne przejście, bo zestawienie obok siebie Jennifer Lopez i Małgorzaty Rozenek-Majdan, w świetle tego co zostało napisane wyżej, wydaje się oczywiste i naturalne. Nawet najstarsi górale nie pamiętają pewnie już wypowiedzi Małgosi, która nie dalej jak dziewięć, dziesięć lat temu, zarzekała się, że Instagram i social media to nie jest jej konik i nie widzi powodu, aby dzielić się z internautami zapiskami ze swojego życia. Ale jak już na tego konia wsiadła, to nie ma takiej siły, która sprowadziłaby ją na ziemię. Pal licho jakieś reaktywacje Big Brothera czy show Kardashianek - najbardziej sumiennie prowadzonym reality-show w sieci jest Instagram ex-Perfekcyjnej Pani Domu. W jednym z ostatnich odcinków mogliśmy śledzić proces pakowania i wyprowadzki syna Małgosi, która wyjechał na studia na zagraniczną uczelnię. Dla każdej matki to moment nie tylko wielkiej dumy, ale i smutku, gdy ukochane dziecko opuszcza rodzinne gniazdo. Były więc i łzy, i trochę śmiechu, a wszystko to z typowym humorystycznym zacięciem gwiazdy TVN.
Rozenek posiadła niesamowitą dość umiejętność wzbudzania emocji tak skrajnych, że czasami ciężko zdecydować się, co o niej tak naprawdę myślimy. Z jednej strony, niekończąca się transmisja życia prywatnego z łóżka, łazienki i auta może irytować i każe sobie zadać pytanie, czy ta kobieta potrafi żyć bez atencji i na ciągłej wyprzedaży? Z drugiej, pokazywanie ludzkich, rodzinnych momentów sprzyja zacieśnianiu więzi z odbiorcami, bo lubimy takie obrazki i nie znajdzie się mama, która na ich widok się nie uśmiechnie i nie przytaknie ze zrozumieniem. Niby chcemy powiedzieć "kobieto, schowaj w końcu ten telefon", ale jednocześnie nie możemy przestać oglądać.
Synowi celebrytki gratulujemy dostania się na uczelnię i chwilowej przerwy od bycia streamerem. Chwilowej, bo chcemy wierzyć, że za kilka tygodni mama wybierze się w odwiedziny i wszystko nam pokaże. Znowu: "niech ktoś ją powstrzyma" i "będziemy oglądać każdą sekundę". I weź tu bądź mądry.