Wie pani, jak wygląda program śniadaniowy? Boże. Dostaje pani scenariusz, tematy o k*pie, d*pie, zupie i jeszcze o innym. Dla gościa są trzy minuty, przeskakuje pani z kanapy do kanapy. Widziała pani kiedyś prowadzących przygotowanych do tematu? Bo ja nie.
Tym razem tekst zaczynamy od cytatu z Pauliny Smaszcz, niezastąpionej "kobiety-petardy" oraz matki dzieci Macieja Kurzajewskiego. Kiedyś zresztą to ona prowadziła z nim "Pytanie na Śniadanie", o czym dziś już mało kto pamięta. Słowa Pauliny, które opuściły jej złote usta w rozmowie ze "Światem Gwiazd", nie zostały tu jednak przytoczone bez powodu.
O tym, że "Pytanie na Śniadanie" czekają rewolucyjne zmiany, wróble na dachu ćwierkały od wielu tygodni. Mało kto spodziewał się jednak "opcji atomowej", która zakładała wydalenie z porannego pasma wszystkiego i wszystkich, którzy mogą się kojarzyć z poprzednią ekipą. Nie ocalał nikt, nawet Tomasz Kammel, który na własną prośbę wyjałowił się w ostatnich latach z jakichkolwiek poglądów. W efekcie wielu uznawało go za nietykalnego i to właśnie z tych głosów ukuł sobie medialną zbroję. Tym razem, jak widać, nie zadziałało.
Rewolucja w "Pytaniu na Śniadanie", czyli różnica między "nowe" a "inne"
Do tego, że w telewizji coś się zmienia, zdążyliśmy się już chyba przyzwyczaić. Z tego powodu też wielu machnie na ostatnie zmiany ręką - celebryci zniknęli z anteny, a słońce rano wciąż wzeszło, ziemia się nie rozstąpiła, więc w sumie co za różnica? Warto jednak pamiętać, że - czy tego chcemy, czy nie - pasmo śniadaniowe przyciąga przed telewizory miliony Polaków. I dziś to właśnie widzowie, a nie nowe władze TVP, mają tu decydujący głos.
Za nami pierwsze wydania śniadaniówki już z nową ekipą i nie sposób odnieść wrażenia, że zmienili się nie tylko ludzie, ale także atmosfera. Wszyscy są spięci, bo muszą stawić czoła nowej sytuacji, w której i tak będą bezlitośnie porównywani do poprzedników. Nie udawajmy, że tak nie jest - wystarczy przeczytać komentarze na profilach programu. To gospodarze nadają ton programowi, a ten na razie jest daleki od rozrywkowego.
Zmiany w TVP od początku firmowano jako "nową jakość", cokolwiek w kontekście porannego pasma miałoby to znaczyć. Dziś ciężar tych zapowiedzi spadł właśnie na prowadzących, którzy, w przeciwieństwie do zaprawionych w boju poprzedników, po prostu nie potrafią się jeszcze wyluzować. Jest momentami sztywno, bardzo poprawnie i od linijki, a śniadaniówka wymaga jednak tej "iskierki" w oku i pewnej dynamiki.
"Pytanie na Śniadanie" za poprzedniej ekipy bywało przaśne, momentami potoki "krindżu" moczyły kostki, ale nikt nie bał się przejęzyczyć czy zaliczyć drobnej wpadki. Trudno nie odnieść wrażenia, że nowi gospodarze na razie boją się tego, co naturalne, czyli aspektu "na żywo" w telewizji na żywo. Poprzednicy byli zaprawieni w boju, a więc zdarzyło im się wygłupić, zagapić czy zostać obsikanym przez psa na wizji. I to niestety takie momenty "robią" śniadaniówkę, a nie profesjonalizm i rzeczowe dyskusje. Taki mamy klimat.
Obecnie śniadaniówka TVP zdaje się balansować na granicy tego, co nowe i tego, co inne. Jedno drugiego nie wyklucza, ale "Pytanie na Śniadanie" sprawia dziś wrażenie, jakby starało się za wszelką cenę być zupełnie innym programem. Co więcej, niebezpiecznie upodabnia się do konkurencyjnego "Dzień Dobry TVN", porzucając najwyraźniej nadzieję na przekonanie do siebie dotychczasowych widzów już na starcie. Tylko gdzie w takiej sytuacji podzieją się ci, którzy tęsknią właśnie za przaśną śniadaniówką i potokami "krindżu"?
Przed nami długa droga, czyli jak się sprawdza nowa ekipa "Pytania na Śniadanie"
Tu przechodzimy do innego aspektu, a mianowicie zakresu tematycznego. Ten nie zmienił się co prawda drastycznie, ale przede wszystkim otworzył się na stare-nowe sprawy, takie jak prawa mniejszości. W ten sposób udało się zburzyć wybudowany za poprzedników mur absurdu, za którym schowano m.in. osoby ze środowiska LGBT+ czy nawet Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy. To krok w dobrą stronę, bo telewizja publiczna należy do nas wszystkich, a nie do Jacka Kurskiego czy Mateusza Matyszkowicza.
Tam, gdzie dobre intencje, zdarzają się jednak i potknięcia. Stara ekipa mocno filtrowała treści, które pokazywano widzom, nowa z kolei już zdążyła nieco popłynąć. Mowa o segmencie na temat flippowania udziałów w nieruchomościach, który, nie bez powodu zresztą, wywołał ogromne oburzenie. Dowbor i Antonowicz musieli stawić czoła krytyce i pozostaje mieć nadzieję, że będzie to dla nich lekcja asertywności. Może po prostu potrzebują więcej czasu.
Jeśli natomiast chodzi o samą Katarzynę Dowbor, to nie sposób odmówić jej ciepła i profesjonalizmu, do którego przyzwyczaiła nas jeszcze za czasów "Nasz Nowy Dom". Problemem są jednak stare przyzwyczajenia, bo prędzej czy później będzie musiała wyrwać się z ram, które narzucił jej misyjny format. Śniadaniówka wymaga odrobiny szaleństwa i spontaniczności, a zasłodzić też przecież można na śmierć. Na razie po prostu mocno trzymamy kciuki.
Nieco prościej z pewnością miał Robert El Gendy, który przez dwa lata tworzył parę ze słynną szamańską "bębniarą" Tamarą Gonzalez-Pereą. Teraz jego drugą połową na ekranie jest Klaudia Carlos, którą na razie wciąż wyraźnie ogranicza trema. Swoją drogą, niedawno razem prowadzili segment o "leczniczych właściwościach kamieni i minerałów", gdzie też padło kilka dość zaskakujących twierdzeń. Uznajmy jednak, że to temat na inną okazję.
Nieźle radzi sobie na razie Robert Stockinger, który przypomina momentami Marcina Prokopa wrzuconego omyłkowo do uniwersum TVP. Ma gadane i coraz częściej zdarza mu się nie podążać za scenariuszem, co dobrze rokuje. Niestety, w efekcie jego ekranowa partnerka jeszcze momentami łapie "zadyszkę" i musi walczyć o to, żeby nie schodzić na dalszy plan.
Sporo krytyki po debiucie przeczytała z kolei o sobie Beata Tadla, jednak tu nie wszystkie argumenty internautów nas przekonują. Podejrzewamy, że pomogłoby porzucenie publicystycznych ram, które narzucają pewien schemat zadawania pytań i wchodzenia w słowo gościom. Wierzymy, że jeszcze się rozkręci, nie wiemy tylko, czy sparowanie jej z Tomaszem Tylickim było akurat dobrym pomysłem. Czas pokaże.
Złoty środek, czyli to, czego dziś potrzebuje "Pytanie na Śniadanie"
Na koniec pozostaje nam wrócić do cytatu z początku tekstu. Z Pauliną Smaszcz nie zawsze można się zgodzić - a ci, którzy spróbują, zwykle tego żałują - natomiast tu trafiła w punkt: śniadaniówka to rzeczywiście są "tematy o k*pie, d*pie i zupie" oraz "skakanie z kanapy do kanapy". Pójdźmy nawet krok dalej i zacytujmy Monikę Richardson z "Faktu": "praca w śniadaniówce to mało ambitna działka". Dokładnie tak. Dlatego właśnie nie można traktować tej roli zbyt serio.
To, czego nowe "Pytanie na Śniadanie" potrzebuje najbardziej, to przede wszystkim trochę luzu. Nerwy udzielają się też widzom, a trudno konsumować o poranku bułkę z pasztetem, gdy widzimy, jak ktoś się stresuje na wizji i zadaje nudne pytania. Wiemy już, że nowa ekipa ma doświadczenie i wprowadza "nowe standardy", ale czy są w stanie śmiać się z samych siebie?
Właśnie to będzie wyznacznikiem ich sukcesu bądź ewentualnej porażki. Wydaje się więc, że to nie zmiany kadrowe są tu prawdziwą rewolucją. To, co najważniejsze, jest dopiero przed nami.