Ciemne chmury nad Żurnalistą zbierały się już od dawna. Domorosły poeta i autor jednego z najpopularniejszych podcastów w Polsce od lat nie wywiązywał się z zawartych umów, oszukiwał swoich współpracowników oraz klientów. "Sprawa się rypła", kiedy to Spider's Web+ opublikował obszerny tekst opisujący modus operandi ulubieńca polskich celebrytów. Dopiero jednak śledztwo Pudelka wykazało, że Żurnalista miał o wiele więcej na sumieniu niż tylko kilka niezrealizowanych reklam w swoim niby-magazynie. Jedna z bydgoskich drukarni oskarżyła go publicznie o nieuregulowanie zapłaty za wydrukowanie kilku nakładów jego książki, a toruńska prokuratura domagała się nawet jego aresztowania. Tymczasem w bydgoskich sądach toczą się sprawy, w których Żurnalista ścigany jest o setki tysięcy złotych. Jednym z powodów jest spółka Skarbu Państwa - Poczta Polska.
Prawnik Żurnalisty zaraz po publikacji przez nas zdjęć pokazujących jego twarz, zagroził nam procesem. Jak twierdzi, nie istnieje żaden powód, by to robić i nie stoi za tym żaden interes publiczny. Okazuje się jednak, że ktoś dzięki naszej publikacji Żurnalistę rozpoznał. To Aleksandra Maliszewska, jego była partnerka, która w rozmowie z nami ujawniła, że Żurnalista nie tylko miga się od spłaty wielotysięcznych długów, ale nie może też być dla swoich słuchaczy żadnych autorytetem moralnym i ekspertem od spraw sercowych, na którego zwykł się kreować. Oto jej historia.
Byłam z nim w związku aż trzy lata i o trzy lata za dużo. Nie wiem, czy zasłużył na określenie, że był moim chłopakiem, bo chłopak się tak nie zachowuje jak on. Poznaliśmy się przez wspólną koleżankę, z którą on wcześniej był. Według mnie to nie był poważny związek. Trwał może kilka miesięcy i to większość czasu na odległość. Poznali się przez internet, z tego co pamiętam. [Żurnalistę] poznałam jakoś w 2010 roku, miałam niecałe 18 lat. Przebywał w Norwegii u swojego ojca. Wtedy jeszcze o tym nie wiedziałam, ale nie miał gdzie się podziać - opisuje Aleksandra Maliszewska w rozmowie z Pudelkiem.
Maliszewska, wówczas jeszcze jako nastolatka, przekonała swoich rodziców, aby ci otworzyli podwoje przed pogubionym chłopakiem. Z początku mieli mu zapewnić dach nad głową tylko przez krótki czas. Z tygodnia na tydzień pobyt Żurnalisty się jednak wydłużał.
Moi rodzice mają domek jednorodzinny i zgodzili się, aby przyjechał do mnie. Nie byliśmy wtedy parą, ale chciałam pomóc chłopakowi, który miał marzenia, miał nadzieje. Stwierdziłam, czemu nie, mam dość duży dom i to nie był dla mnie problem ani dla moich rodziców. Miał zostać u nas dwa tygodnie i później sobie coś znaleźć. Tylko to później się przedłużało i przedłużało, i tak wyszło, że byliśmy w końcu razem przez trzy lata. Niecałe 3 lata mieszkaliśmy u moich rodziców.
Pierwsze problemy natury finansowej pojawiły się ponoć bardzo szybko.
[Żurnalista] non stop nad czymś pracował, nigdy nie było wiadomo, co on robi. Moi rodzice zaczęli się denerwować, bo chcieli, żeby poszedł do normalnej pracy, jak już miał z nami mieszkać. Nie pracował, tylko siedział i sobie coś kombinował. Cały czas wymyślał coś nowego, a później ludzie do niego pisali, że nie oddawał pieniędzy. U nas też przecież mieszkał za darmo, nie płacił za nic, bo wszystko dostawał. Ja go utrzymywałam przez długi czas, czyli przez trzy lata naszego związku.
Jak opisuje pani Aleksandra w rozmowie z naszą redakcją, jej związek z Żurnalistą oparty był przede wszystkim na kłamstwach. Młody mężczyzna miał zapewniać ją, że planuje zmienić swoje życie, że nad wszystkim panuje. Ostatecznie i tak niestety przychodził ponoć do niej po kolejne pożyczki.
Pożyczyłam mu pieniądze i nagle nie ma ich, i nawet nie wiedziałam, na co je wydawał. Domyślam się, że kogoś spłacał, bo dostawał różne maile i SMS-y z pogróżkami. Moją rodzinę też to spotkało. Za moimi plecami pożyczył od mojego brata 1000 złotych, których nigdy nie miał zamiaru oddać. Mówił mojemu bratu, że jest nam ciężko i że nie mamy na życie. Mi też nigdy nie oddawał. Płaciłam mu za czynsze wiele razy. Od mojego szwagra też pożyczył tysiąc złotych.
Koniec końców relacje gościa z gospodarzami domu stały się na tyle napięte, że jedynym wyjściem okazała się przeprowadzka. W nowym mieszkaniu jednak też nie udało się uciec od kłopotów.
Mieszkaliśmy u rodziców, później przenieśliśmy się "na swoje", bo [Żurnalista] nie mógł się dogadać z moimi rodzicami. Wtedy, według mnie (młodej dziewczyny), to oni byli źli, ale teraz wiadomo, że mieli rację. Wszyscy pracujemy, a chłopak nic nie robił i nic nie potrafił wnieść do domu.
Atmosfera zaczęła coraz bardziej gęstnieć. Na adres państwa Maliszewskich zaczęły przychodzić pisma ponaglające Żurnalistę do spłaty zaciągniętych długów. Czasem wynosiły one parę, czasem kilkanaście tysięcy złotych.
Jak poszliśmy na swoje, to oczywiście pracowałam i utrzymywałam wszystko, a [Żurnalista] tylko siedział i ciągle "coś" robił, mimo że nic z tego nie było. A nie, jednak coś było - były długi, długi i kolejne długi. Nawet rodzice mi mówili, że przychodzą pisma, że [Żurnalista] ma komornika i to na coraz większe kwoty. Ja i tak tego wtedy nie przyjmowałam do wiadomości. Wierzyłam w chłopaka i chciałam mu pomóc, jak tylko mogłam. Na próżno. (…) [Żurnalista] podawał adres moich rodziców jako adres korespondencyjny. Cały czas przychodziły do moich rodziców listy komornicze. [Po rozstaniu] pisałam do niego, że ma to uregulować, albo zrobić tak, żeby te listy nie przychodziły. Ale oczywiście przychodziły i dalej przychodzą. Moja mama nawet ostatnio coś wyrzuciła - wspomina Aleksandra Maliszewska.
Nasza rozmówczyni nie oszczędza w swojej relacji przykrych szczegółów swojej historii. Jak twierdzi, jej ówczesny partner kryjący się dziś za maską Żurnalisty miał notorycznie stosować wobec niej szantaż emocjonalny. Choć sprawiał jej przykrość, ona wciąż pragnęła mu pomóc. W końcu jednak miarka się przebrała.
Nastolatki w komentarzach piszą, że jest on facetem idealnym, romantycznym i wspaniałym. Nic bardziej mylnego. Często chodził na imprezy, wracał nie wiadomo o której godzinie i w końcu okazało się, że on wielokrotnie kręcił na boku, będąc ze mną w związku. Jak wszystko już wyszło na jaw, to nasz "związek" się zakończył z mojej inicjatywy. Tak często uczęszczał do klubów, że później dostał prace jako menadżer w jednym toruńskim lokalu. Wracał z imprez pijany albo z jakaś nową dziewczyną.
Niestety wolność od toksycznego związku okupiona została w tym przypadku ogromną stratą. Jak wspomina Aleksandra Maliszewska, Żurnalista uprowadził jej zwierzęta - hodowane w domu króliki. Kobieta do dziś nie wie, co się wówczas z nimi stało.
Gdy nadszedł czas rozstania i mu napisałam SMS-a, że mam dosyć jego zachowania, kłamania, okradania ludzi i wracam do rodziców, odpisał tylko, że mam nakarmić króliki i że niedługo wróci. Ale mnie w mieszkaniu już nie było. Jechałam w nocy taksówką do rodziców. Napisałam mu, że następnego dnia przyjadę po swoje rzeczy i zwierzęta. Przyjechałam po nie z bratem i szwagrem. Niestety królików już nie było i do tej pory nie wiem, co z nimi zrobił. Wiedział, że mi na nich bardzo zależało, najbardziej z tego wszystkiego. Aż się boję pomyśleć, co mógł z nimi zrobić przez tylko jedną noc i ranek. Cały czas się łudzę się, że jednak znalazł im nowy dom i ich nie wypuścił.
Jak przyjechałam po swoje rzeczy, to [Żurnalista] zamknął się w łazience, nie chciał z niej wyjść. Chyba się czegoś bał. Sama nie wiem czego. Chyba spojrzeć mi w oczy. Tak się skończyła nasza relacja. Ostatniego czynszu już za niego nie zapłaciłam i chyba miał z tego powodu problemy. Ale już się odcięłam od tego człowieka. Ostrzegałam jego kolejną partnerkę, jednak ona uznała, że jestem zazdrosna i zbyła moje próby ostrzeżenia jej przed [Żurnalistą]. Sama po kilku latach napisała do mnie, że miałam rację i że przeprasza. Związek mój i jej był taki sam. [Żurnalista] nie potrafił być tylko z jedną dziewczyną, musi mieć dużo kobiet wokół siebie. Taki z niego romantyk.
Co ciekawe, nasza rozmówczyni wyjawia, że Żurnalista już 10 lat temu obawiał się, że ktoś, najprawdopodobniej poirytowany dłużnik, będzie w stanie go namierzyć i własnoręcznie wymierzyć sprawiedliwość. Czyżby właśnie dlatego przez całą swoją karierę postanowił ukrywać swoje oblicze?
Jeszcze pamiętam, jak mieszkaliśmy u moich rodziców i jakiś samochód stał przed domem, to [Żurnalista] wpadał w panikę, że ktoś go obserwuje. A podobno przez kilka dni przed naszym domem stało jakieś auto, na które nawet nie zwróciłam uwagi. Jednak [Żurnalista] mi powiedział, że ktoś nas obserwuje. Ja mówię: "o co Ci chodzi, to tylko samochód?". A on siedział przez długi czas w domu i bał się wyjść. Jak wracałam z pracy lub ze szkoły, to tylko pytał, czy ten samochód jeszcze stoi. Nawet bał się ludzi na mieście, ukrywał się, jak wychodziliśmy, to chadzał innymi ścieżkami. Nie wiedziałam na początku, o co chodzi, bo szliśmy przez miasto, a on nagle: "Chodź, skręcimy". Okazało się, że ktoś go widział, a nie mógł go zobaczyć.
Jak wspomina pani Maliszewska, kolejnego współlokatora Żurnalisty miał spotkać podobny los co ją.
Przez chwilę mieszkał ze swoim kumplem. Nie płacił mu czynszu. Tak się zakończyła ich "przyjaźń". [Żurnalista] wziął kasę i nagle zwiał, przestał się odzywać i odbierać telefony. Chłopak wtedy pisał do mnie o pomoc. Ale co ja już mogłam zrobić? Dobrze wiedziałam, że to [jego] typowa zagrywka.
Pani Aleksandra nie uważa, żeby to ona była bohaterką romantycznej twórczości Żurnalisty. Ma podejrzenia, o kogo chodzi. Nie śledzi jego obecnej działalności. Uważa, że "większość z tych tekstów to istna bzdura wyssana z palca". Na dowód swojej zażyłości z "ulubieńcem gwiazd" wysłała do nas efekty romantycznej sesji zdjęciowej z jego udziałem, jak również listy od komorników adresowane do Żurnalisty i wyznania miłości, które miał pisać do innych dziewczyn, gdy żył jeszcze na jej koszt.
Pudelek od początku swojej działalności ujawniał hipokryzję gwiazd i osób publicznych, przyglądał się ich ciemnej stronie i pokazywał ją również Wam. Robimy to po to, byście wiedzieli, komu naprawdę możecie zaufać, a kto wciska wam bajki, by w jakiś sposób na Waszej naiwności zarobić. Czy Żurnalista zarabiał na swoich książkach i podcastach? Niewątpliwie. Czy kupilibyście jednak lekturę spod jego pióra, czy słuchalibyście jego opowieści i wywiadów, gdybyście wiedzieli, jaką naprawdę jest osobą? W czasach Instagrama, na którym znani żyją na pokaz i wciskają nam wyretuszowane wersje siebie, trudno połapać się, kto faktycznie zasługuje na miano idola. My zawsze będziemy pokazywać Wam tę drugą stronę medalu.
Zwróciliśmy się do Żurnalisty z prośbą o komentarz do relacji przedstawionej przez panią Aleksandrę. Do chwili publikacji naszego artykułu odpowiedzi nie otrzymaliśmy.