W ostatni poniedziałek media obiegła informacja o zakończeniu współpracy między Telewizją Polską a Jarosławem Jakimowiczem. Portal "Wirtualne Media" opublikował pismo, które do dziennikarza zaadresował jego były już przełożony, szef Telewizyjnej Agencji Informacyjnej Michał Adamczyk. Z jego treści dowiedzieliśmy się, że bezpośrednim powodem odsunięcia Jakimowicza od obowiązków zawodowych były "liczne przykłady nieprzyzwoitych zachowań, zwłaszcza wobec współpracujących z Jakimowiczem kobiet". Informator Pudelka doprecyzował później, że chodziło o "seksistowskie i przemocowe relacje", które prowadzący utrzymywał w miejscu pracy. Sam zainteresowany ma jednak inne zdanie.
Jarosław Jakimowicz przesłał serwisowi Pomponik treść oświadczenia skierowanego do wydawcy programu "Jedziemy" Krystiana Krawiela. Z treści rozmowy można wnioskować, że dziennikarz nie czuje się w żaden sposób odpowiedzialny za rozwój wypadków. Winą za ostatnie wydarzenia obarczył "ideologię LGBT", którą nazwał "tęczową zarazą".
Od 4 lat, czyli od daty mojego przyjścia do Telewizyjnej Agencji Informacyjnej, środowisko show-biznesu oraz środowisko artystyczne wykazały się ogromnym ostracyzmem w stosunku do mnie, przez co straciłem pracę w telewizji, kinie i teatrze. Poprzednia Dyrekcja T.A.I doskonale zdawała sobie z tego sprawę i wspierała mnie oraz moją rodzinę w tej sytuacji, za co będę jej dziękował zawsze - podkreślił Jakimowicz.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Ujawniamy treść korespondencji skierowanej już w zeszłym roku do TVP
Już rok temu, ówczesny dyrektor TAI, Jarosław Olechowski otrzymał informacje o tym, jak wyglądać miała współpraca z Jakimowiczem przy programie "W Kontrze". W korespondencji sporo było wzmianek o skandalicznym zachowaniu dziennikarza, jego braku kultury osobistej i przybierającym skrajne oblicza szowinizmie. Konkretne przykłady naruszeń, których dopuszczał się Jakimowicz, zostały szczegółowo opisane i wysłane do dyrekcji TVP, udało nam się do nich dotrzeć.
Poniżej prezentujemy fragmenty wspomnianej wyżej korespondencji adresowanej do dyrektorów Telewizyjnej Agencji Informacyjnej, które dotyczyły zachowania Jarosława Jakimowicza.
"Dopuszcza się wulgaryzmów na antenie. Przykładem są chociażby słowa "nasrane, narzygane". (…) Po zwróceniu przeze mnie uwagi stwierdził, że politycy też używają wulgaryzmów".
"W ostatnim programie zarzucił mi na antenie, że mówię nieprawdę, jestem dziennikarką informacyjną, wiec powiedziałam po programie, że ma mnie przeprosić, bo nie będę z nim pracować. Bez odzewu".
"Przerywa rozmówcy wypowiedzi w połowie zdania, przekrzykuje, próbuje wytrącić z narracji, gestykuluje i robi dziwne miny. Nie respektuje żadnych zasad dialogu czy nawet polemiki. Zachowuje się tak, jakby prowadził ten program sam, a nie z partnerką. Kiedy po programie zwracam mu na to uwagę, twierdzi, że ma na to pozwolenie od kierownictwa".
"Nie pracuje ze scenariuszem, nie zapisuje nazwisk gości, z którymi rozmawiamy i cały obowiązek pilnowania szpigla i przedstawienia gości, jak również naczytanie prezentowanych tweetów, spada tylko na mnie".
"Próby wytrącenia mnie z równowagi poprzez krzyki i atakowanie mnie oraz wydawcy 10 minut przed programem".
"Prymitywne, seksistowskie uwagi typu: "doczepiasz włosy, ale nie martw się, nie powiem o tym na antenie" niemające nic wspólnego z prawdą, a są wygłaszane w studiu tuż przed programem".
"Zmuszanie mnie na antenie do wyjaśnienia, czym jest prezerwatywa - bez wiedzy mojej i wydawcy pokazał zdjęcie, na którym znajdowały się takie środki antykoncepcyjne, bo uważał to za świetny żart".
Na tym lista zażaleń się nie wyczerpuje. Dziennikarka współpracująca z Jakimowiczem przy programie "W Kontrze" w mailu do dyrektora twierdziła też, że nastawiał przeciwko niej gości.
"Wysyła gościowi programu kolejne kłamliwe nagrania na mój temat, (…) namawia gościa do wystąpienia przeciwko mnie, oczernia, próbuje zdyskredytować i szkaluje. To czysta mowa nienawiści, która być może za chwilę zamieni się w działania nie tylko werbalne. Skoro tak bardzo chce mi "utrzeć nosa", to może za chwilę naśle na mnie swoich kolegów z mafii, którymi chwalił się w wywiadach" - czytamy w korespondencji, do której dotarł Pudelek.
Jarosław Jakimowicz komentuje stawiane mu zarzuty
Redakcja Pudelka skontaktowała się z Jarosławem Jakimowiczem, który odniósł się do zarzutów formułowanych w treści wyżej przedstawionej korespondencji. Dziennikarz zaprzecza oskarżeniom, twierdząc, że doszło tu do manipulacji mającej zniszczyć jego wizerunek i dorobek zawodowy.
Jeżeli nie możesz kogoś zmienić i nie masz na niego wpływu, to co możesz zrobić? Możesz zmanipulować innymi, żeby źle o nich myśleli. Co najłatwiej zarzucić facetowi, gdy chce się go skredytować? Kobiety - powiedział.
Jakimowicz ponownie podkreślił, że źródła całego "zamieszania" doszukuje się w ideologii LGBT. Wspomniał przy tym o postaci Barta Staszewskiego, który już od jakiegoś czasu przy pomocy zbierania podpisów starał się usunąć Jakimowicza z TVP.
Co zrobić, żeby mnie usunąć z telewizji? Wszyscy ci, co zostali zatrudnieni za poprzedniej władzy, wszystkie osoby tak wyraźne jak ja, są w Telewizji Polskiej czyszczone. To co można zrobić? Obniżono mi pensję 4-krotnie w programie. Odcięto mnie od kolejnej pracy. (…) Od dwóch miesięcy omamia się mnie, że będą jakieś rozmowy, że będziemy próbowali się spotkać pośrodku. Przecież ja muszę za coś żyć. Od dwóch miesięcy nie dzieje się nic. A teraz po tym, co nakręciło środowisko LGBT, pan Pereira odbiera mi program "W kontrze", którego jestem wydawcą, współtwórcą i od początku go prowadziłem z różnymi kobietami - dodał Jarosław.
W dalszej części rozmowy z Pudelkiem dziennikarz odniósł się bezpośrednio do zarzutów formułowanych w korespondencji do dyrekcji Telewizyjnej Agencji Informacyjnej. Twierdzi, że próby udowodnienia, że był nieprzygotowany do prowadzenia programu, są co najmniej bezpodstawne. Sam miał bowiem odpowiadać w dużej mierze za sprawne funkcjonowanie programu.
To ja decydowałem, jacy są goście. Ja ich obdzwaniałem. Ja ustalałem tematy. Byłem też odpowiedzialny za scenariusz. Później były skargi, że ja nie znam scenariusza, od osób, które nie wiedziały, kto go napisał. To jest farsa. Krzyknął, spojrzał, miał coś złego na myśli. Tak każdemu można powiedzieć. Taka też jest natura pracy przy programach na żywo. Jeżeli ja odpowiadam za program, biorę za niego pieniądze, to wymagam, żeby ludzie byli do niego przygotowani - słyszymy.
W dzisiejszych czasach, jeśli była jedna prowadząca, druga, trzecia… Jeśli byłyby faktycznie prawdziwe, a nie sztucznie dorobione zarzuty, czy ktoś by trzymał takiego faceta w dzisiejszych czasach? Oni tam manipulują. To nędzne i prowokacyjne działanie mówi Jakimowicz.
Były prowadzący "W kontrze" stanowczo zaprzecza także doniesieniom, jakoby miał wprowadzać w środowisku pracy atmosferę strachu, czy też miał przejawiać wobec koleżanek zachowania seksistowskie.
Nie umiem się do tego odnieść. To obrzydliwa manipulacja. Jest to wszystko nieprawda. O wszystkim można tak powiedzieć. Trzeba zrozumieć jedną rzecz, w tej firmie są ludzie z różnych sfer, o różnych poglądach. Tam pracują ludzie po 15 lat. Przyszli za tamtej władzy, za tej. (…) Proszę porozmawiać z ochroną, czy ktoś im zgłaszał zażalenia, czy były krzyki w miejscu pracy. Proszę porozmawiać z paniami w serwisie, gdzie wynajmowałem kamery. (…) Ja się nie boję. Ostateczną decyzję o zakończeniu współpracy podjąłem ja. Nie będę się odnosił do takich bzdur. To jest po prostu szycie, żeby przykryć prawdziwe powody. Spodziewam się najgorszych rzeczy. Wiem, że to są ludzie zdolni do wszystkiego - mówi nam Jarosław.
W rozmowie z Pudelkiem Jakimowicz podnosi argument, że nikt nie przeprowadził z nim rozmowy w kwestii przesłanej do ówczesnego szefa TVP korespondencji, które miały dotyczyć jego osoby. Twierdzi, że jest to sprzeczne z regułami standardowej procedury antymobbingowej, która powinna zostać przeprowadzona w zaistniałej sytuacji.
Nikt nie przeprowadził ze mną rozmowy w cztery oczy. Pan Pereira, gdy obniżał mi pensję, to mi napisał SMS-a w piątek wieczorem. Jedyne spotkanie było zupełnie przypadkowe, w firmowej restauracji. Dlaczego nikt nie przedstawił mi kierowanych przeciw mnie zarzutów? Tolerowali to? Nie wiedzieli o tym? Jeżeli mają takiego potwora, który "zjada" ich prowadzące i ubliża wszystkim, to nikt nie pomyślał, żeby przeprowadzić w tym temacie rozmowy? Nie było ani pół zdania na ten temat. Przecież w telewizji funkcjonuje procedura antymobbingowa. Każda sytuacja, która podpada pod tego typu zdarzenia, musi zostać zgłoszona do działu zarządzania zasobami ludzkimi. To oni muszą rozpatrzeć, sprawdzić. (…) Czy procedurę wszczęto? Zapomniano mnie spytać? Czy to jest po prostu grubymi nićmi szyte? - pyta Jakimowicz w rozmowie z Pudelkiem.
Próbowaliśmy dowiedzieć się, co na temat skarg uważa TVP, jednak po próbie kontaktu z rzeczniczką otrzymaliśmy maila z treścią, jaką do Jarosława Jakimowicza wysłał Michał Adamczyk i Samuel Pereira, którą od poniedziałku można znaleźć w sieci.