W połowie stycznia świat obiegła smutna wiadomość o śmierci 65-letniego Boba Sageta znanego z roli Danny'ego w kultowym serialu Wielka chata. Ciało aktora znaleziono w hotelu Ritz-Carlton na Florydzie dokładnie 9 stycznia. Policja już wtedy informowała, że nic nie wskazywało, aby do śmierci przyczynić miały się osoby trzecie. W krwi zmarłego nie wykryto ani alkoholu, ani narkotyków.
Cztery tygodnie po tych tragicznych wydarzeniach głos postanowiła zabrać w końcu rodzina aktora. W oświadczeniu przesłanym do redakcji Page Six bliscy zmarłego przyznali, że czują obowiązek ujawnienia prawdy przed światem po tym, jak wsparcie otrzymali duże wsparcie od fanów.
W tygodniach, które nastąpiły po odejściu Boba, byliśmy otoczeni niesamowitą miłością, którą obdarzyli nas jego fani. Było to ogromnym pocieszeniem. Na zawsze będziemy za to wdzięczni. Teraz, gdy mamy już przed sobą oficjalne wyniki dochodzenia policji, czujemy, że jesteśmy zobowiązani, abyście usłyszeli o nich bezpośrednio od nas.
Jak się okazuje, Bob nie miał ponoć w żaden sposób spodziewać się, że jego życiu zagraża niebezpieczeństwo.
Służby ustaliły, że Bob umarł przez uraz. Miał przypadkowo uderzyć się w tył głowy. Nie myślał, że to może być coś poważnego. Poszedł spać. Nie był pod wpływem alkoholu czy narkotyków.
Niezależne źródła portalu Page Six miały potwierdzić, że Saget zmarł w wyniku krwawienia do mózgu. Z tyłu jego czaszki miał ponoć znajdować się wyraźny ślad uderzenia.
Kontynuując naszą żałobę, chcielibyśmy poprosić wszystkich, aby pamiętali o miłości i śmiechu, jakie Bob wprowadził do naszego życia oraz o lekcjach, które nam dał. Żebyśmy byli dla siebie życzliwi, abyśmy mówili ludziom, że ich kochamy - przekazali bliscy Boba Sageta.