Trzecia edycja Love Island dobiegła już końca. Wielkimi zwycięzcami zostali Caroline i Mateusz, zgarniając przy okazji 100 tysięcy złotych. Teraz jednak przed uczestnikami randkowego show najtrudniejsze zadanie: utrzymać popularność. A w obecnych czasach nie jest to zbyt łatwe. Ekipa "islanderów" robi więc, co może, by jakkolwiek wzbudzić zainteresowanie mediów plotkarskich, najlepiej za sprawą sensacyjnych wyznań. Ostatnio o takie właśnie pokusiła się Waleria.
Waleria, która razem z Piotrkiem znalazła się w finale Love Island, większość swojego życia spędziła we Francji. Dopiero kilka lat temu dziewczyna zdecydowała się na powrót do Polski. Jak się okazuje, nie bez przyczyny. W rozmowie z Pomponikiem Waleria wróciła wspomnieniami do traumatycznych wydarzeń z 2015 roku, kiedy to we Francji doszło do serii ataków terrorystycznych. Zginęło wówczas 137 osób. Waleria wyznała, że była świadkiem tych zamachów.
Widziałam aż dwa zamachy. Pierwszy widziałam bezpośrednio. A drugi pośrednio. Byłam w pociągu i ten pan, któremu odbiło, został zatrzymany w wagonie dalej. Nie widziałam do końca, ale słyszałam i byłam w tej sytuacji. Nie przeżywam tego już. Niefajne przeżycie. Jednak żyję i jestem. Nie było to traumatyczne. Nic mnie nie złapało. Idę do przodu - opowiada po latach.
Choć obecnie twierdzi, że "nie było to traumatyczne" doświadczenie, wówczas jej rodzice za wszelką cenę chcieli ściągnąć ją do Polski.
Mój tata się wkurzył i powiedział, że do trzech razy sztuka. Powiedział mi, abym wyjechała do dziadków na jakiś czas. Wyjechałam i zaczęło mi się tu układać. Skończyłam studium charakteryzatorskie. Znalazłam pracę i mieszkanie. Nie zamierzam już wracać do Francji - dodała.
Przykre?