Kochamy piękne historie o miłości i gwiazdorskie małżeństwa, lecz zwykle jest nam dane cieszyć się nimi raczej krótko. Wprawdzie nikt już nie funduje nam popisów w stylu Kim Kardashian i jej legendarnych 72 dni jako żony Krisa Humphriesa, ale tylko w tym roku zdążyliśmy opłakać rozpady związków m.in. Joe Jonasa i Sophie Turner, Ariany Grande i Daltona Gomeza, Sofii Vergary i Joe Manganiello czy Taylor Swift i Joe Alwyna. A to przecież tylko kilka nazwisk z naprawdę długiej listy… Tym bardziej więc doceniamy i idealizujemy pary, które trwają przy sobie pomimo upływu lat i plotek o rzekomych kryzysach. Na szczycie tego zestawienia z pewnością można umieścić Davida i Victorię Beckhamów, którzy są ze sobą od 26 (!) lat i teraz, za sprawą premiery dokumentu o słynnym piłkarzu, mogliśmy przypomnieć sobie historię ich uczucia, włączając w to rozdziały, o których sami zainteresowani woleliby pewnie zapomnieć.
Serial "Beckham" porusza bowiem wątek głośnej afery z 2003, gdy David został zawodnikiem Realu Madryt i przeprowadził się do stolicy Hiszpanii. Plan był prosty - pierwsze miesiące spędzi tam sam, a Victoria i dzieci dołączą do niego tak szybko, jak tylko uda się sfinalizować formalności związane ze znalezieniem domu i szkół. W aklimatyzacji nowego nabytku "Królewskich" miała pomóc asystentka, niejaka Rebecca Loos. Niestety, dość szybko wyszło na jaw, że Beckham lubi strzelać też gole poza boiskiem, a jego młodziutka pracownica stała się naczelną sparingpartnerką. O sprawie rzecz jasna rozpisywały się media na całym świecie i choć nie był to pierwszy raz, gdy pod adresem Anglika padały oskarżenia o zdradę (w końcu jest piłkarzem, to jest niejako wpisane w ich DNA), to tym razem wydawało się, że jego małżeństwo z Victorią faktycznie wisi na włosku. W produkcji Netflixa, blisko 20 lat po tych wydarzeniach, oboje przyznają, że nie tylko świat był wtedy przeciwko nim, ale i oni sami.
Kryzys ostatecznie udało się zażegnać, a w materiale filmowym para pokazała jak zjeść ciastko i mieć ciastko - temat zdrady został poruszony, ale de facto nikt niczego tam nie potwierdził, natomiast wystarczyło to do zbudowania odpowiedniej dramaturgii i wskazania, że związki sław borykają się z problemami, jak wszyscy. Internauci nie ustają w zachwytach nad Victorią i Davidem, a ich małżeństwo, przynajmniej medialnie, przeżywa prawdziwy renesans. Nazwiska jego domniemanej kochanki nikt nawet w tym dokumencie nie wymienia, co potwierdza tylko starą, życiową zasadę - sypianie z żonatymi mężczyznami to zawsze samobój. Dla kochanki.
A skoro o małżeństwach mowa, to w tym tygodniu cieszyliśmy (?) się kolejnym ślubem najpopularniejszego polskiego nieroba, Daniela Martyniuka. Jeśli ktoś miałby na siłę doszukiwać się analogii między rodzimym a zagranicznym show-biznesem, to obecność w tekście Martyniuków obok Beckhamów nie jest do końca taka przypadkowa. I tu, i tam wieloletnie małżeństwo, sukcesy, pokaźna fortuna i… syn, który z tego wszystkiego okazał się, mówiąc delikatnie, najmniej udany. W ciągu krótkiej, acz intensywnej medialnej kariery latorośli Zenka, byliśmy już świadkami jego burzliwego małżeństwa i rozwodu z "Eweliną z Russocic" (czy to jest ta nowa wersja "Chłopów?"), oskarżeń o przemoc domową i w końcu walki o opiekę nad dzieckiem. W międzyczasie jeszcze Daniel został skazany za posiadanie narkotyków, a konkretnie marihuany, co wzbudziło kolektywny jęk zawodu grup nawołujących do legalizacji tegoż specyfiku. O gorszego ambasadora byłoby naprawdę trudno.
Czym jest jednak grzeszna przeszłość w obliczu wieczności? 23 października Martyniuk ślubował miłość swojej nowej partnerce, Faustynie i to nie byle gdzie, bo na Bali! Prawdopodobnie niejedna polska celebrytka zagryzła zęby z zazdrości, bo był to prawdziwy #instawedding, co mogliśmy podziwiać oczywiście na licznych fotografiach udostępnionych przez zakochanych. Danuta Martyniuk, w swoim stylu, próbowała zrobić poker face i choć tym razem oszczędziła sobie wyzywania kogokolwiek od "za*ranych gówniar", to jej słodkie "nic o tym nie wiem" na wieść o ślubie syna wypadło mniej tajemniczo niż planowała. Wydaje się, że tym razem Daniel ma pełne błogosławieństwo rodziny, a jego wybranka świetnie dogaduje się z teściową. Faustyna zdążyła już zresztą wbić szpilę pierwszej żonie Martyniuka, czym z pewnością zyskała kilka dodatkowych punktów w oczach Danuty… Przepowiadamy świetlaną przyszłość temu związkowi!
W razie gdyby była i obecna żona Daniela zechciały skonfrontować się nie tylko słownie, to z otwartymi ramionami czeka na nich z pewnością niejedna "agencja" MMA specjalizują się w tzw. "freak fightach" czyli walkach ludzi tak skromnie uposażonych intelektualnie, że nawet wielokrotne ciosy w głowę nie będą w stanie tego pogorszyć. Na przełomie XIX i XX wieku w Ameryce i Europie furorę robiły objazdowe cyrki "osobliwości"- dwugłowe kobiety, mężczyzna o czterech nogach czy bliźniaki syjamskie. Teraz, z perspektywy czasu, możemy śmiało powiedzieć, że była to niegodna rozrywka warta swoich czasów i przede wszystkim źródło ogromnego cierpienia i kompletnej dehumanizacji osób z wadami genetycznymi czy po prostu odstającymi od przyjętej normy zdrowotnej. Czy możemy też, choć z innych pobudek, zdobyć się na podobną refleksję w przypadku wspomnianych "freak fightów"?
Powinniśmy być o krok bliżej do niej, po tym jak zapowiedziano walkę "50-letniej Małgorzaty "Gochy Magical", matki patostreamera Daniela "Magicala", który zdobył popularność dzięki transmisjom na żywo, na których spożywał alkohol, bił matkę i jej konkubenta oraz jego byłej dziewczyny, 19-letniej Nikoli "Nikity" Alokin". To brzmi trochę jak polskie rozszerzenie do "The Sims", ale czytając takie doniesienia i wiedząc, że w grę wchodzą wielkie pieniądze, aż chce się zacytować Barbarę Kurdej-Szatan i zapytać "K*rwa! Co tam się dzieje?!".
Mieliśmy w ostatnim czasie piękny przykład na to, jak popularność, zasięgi i duża kasa w nieodpowiednich rękach mogą kończyć się nadużyciami i patologicznymi zachowaniami. Internet solidarnie się oburzył, "zcancelował" kogo trzeba i… zachowajmy proszę tę samą energię dla projektów typu "freak fighty", bo prosta rozrywka to jedno, a przedsięwzięcie, przy którym "Warsaw Shore" wypada jako zaangażowany, socjologicznie pogłębiony dokument pochylający się nad problemem promiskuityzmu, to drugie. To już jest nokaut przed startem.