Nie milkną echa afery z udziałem wykładowców szkół filmowych i wszystko wskazuje na to, że zapoczątkowany przed tygodniem przez Annę Paligę temat szybko nie odejdzie w zapomnienie.
Coraz więcej aktorów decyduje się zabrać głos i podzielić swoimi doświadczeniami z lat spędzonych na studiowaniu aktorstwa. Otworzyć na temat nadużyć względem studentów zdążyli się już między innymi Dawid Ogrodnik czy Maria Dębska.
Wtrącić swoje trzy grosze nie omieszkała także Weronika Rosati. Niewielu wie, że mama Elizabeth, zanim trafiła do Lee Strasberg Theatre and Film Institute w Nowym Jorku, przez półtora roku studiowała na łódzkiej "filmówce". Jak się można domyślać, ona także nie ma z uczelnią najlepszych wspomnień. W obszernym wpisie zamieszczonym na Facebooku celebrytka opisała, jak wspomina studiowanie w Polsce. Na początku wyraziła uznanie względem wszystkich w ostatnich dniach zabierających głos w sprawie.
Szkoła filmowa w Łodzi. Brawo, naprawdę wielkie brawo dla odważnych studentów, którzy postanowili powiedzieć o przemocy psychicznej, fizycznej, upadlaniu, łamaniu osobowości i nadużyciach, jakie miały miejsce na uczelni. Powiedzenie w Polsce głośno o przemocy jakiejkolwiek (na własnej skórze odczułam), jest wręcz aktem samobójczym. Wpływowi oprawcy nie tylko pozostają bezkarni, ale niestety jeszcze u nas panuje absurdalne i krzywdzące niedowierzanie ofiarom - zaczęła klasycznie nawiązując do konfliktu z ojcem córki, następnie wracając wspomnieniami do studiów:
Prawie 20 lat temu zdałam egzamin na wydział aktorski za pierwszym razem i wydawało mi się, że to będzie najwspanialszy czas w moim życiu! Czas rozwijania i realizowania mojej największej pasji - sztuki aktorskiej. No cóż, głośno już jest o wyznaniach innych byłych studentów, więc nie zaskoczę nikogo, mówiąc, że mój czas na tej uczelni był pierwszym koszmarnym wydarzeniem w moim życiu - czytamy.
Nigdy o tym wcześniej nie mówiłam. Gdy dostałam się do tej wymarzonej szkoły, miałam więcej ról w moim "resume" niż część moich wykładowców - zaznacza doświadczona już wtedy w występach przed kamerą Rosati. I to pewnie u nich wyzwoliło najgorsze instynkty. Miałam 19 lat i za sobą studia w szkole aktorskiej u państwa Machulskich, którzy byli moimi guru. Wierzyli w mój talent, wzmocnili wiarę w siebie, pomogli rozwinąć warsztat, inspirowali. Myślałam, że w słynnej "filmówce" będę mogła spotkać kolejnych inspirujących wykładowców, którzy pomogą rozwinąć mi skrzydła - kontynuuje.
Oprócz prawdziwych, profesjonalnych pedagogów, trafiłam również na takich, którzy mieli nikłe doświadczenie zawodowe, zastraszali swoimi poniżającymi metodami nauczania. Zamiast szacunku do nich czułam ogromny lęk. I co? Zgadliście. Podcięli mi skrzydła. To delikatnie powiedziane... Wyżywali się na mnie i na innych psychicznie, a nawet na niektórych fizycznie (pamiętam, jednemu z moich kolegów kazano stać na scenie bez ruchu przez wiele godzin) - wspomina praktyki w szkole filmowej, w następnej kolejności z imienia i nazwiska wskazując jedną z "oprawczyń":
W każdą niedzielę na początku roku emitowany był serial Ryszarda Bugajskiego ze mną w jednej z głównych ról, u boku Bogusława Lindy i Krzysztofa Kolbergera. W każdy poniedziałek modliłam się, by wydarzył się cud, bym nie musiała iść na zajęcia i wysłuchiwać złośliwej krytyki mojego udziału w tym serialu i upokarzających komentarzy ze strony profesor Ewy Mirowskiej. (...) Traktowani byliśmy jak marionetki, a każda osobowość lub, broń Boże, oryginalność lub charakter była tępiona, poczucie własnej wartości zdeptane. Za niesubordynację (np. mój bunt wobec zakazu wyjazdu do domu na święta) spotkała mnie surowa kara w postaci ostracyzmu. Myślę, że szkoła ta naruszała wszystkie możliwe prawa człowieka. Mówię szkoła, bo jest to odpowiedzialność zbiorowa - czytamy.
Weronika wskazała jednocześnie kilka osób, z którymi ma dobre wspomnienia.
Było trzech profesorów, w tym mój opiekun roku, Wojciech Malajkat, którzy próbowali pomóc, zrozumieć co się dzieje. Na drugim roku trafiłam na wspaniała panią profesor od prozy, która podtrzymywała mnie na duchu, jestem im wdzięczna.
Odniosła się również do tzw. fuksówki do dziś funkcjonującej w szkołach teatralnych.
Nawet nie umiem opisać w słowach, na czym miał polegać ten miesiąc katowania, obrażania, nękania i pastwienia się nad młodymi, niedoświadczonymi jeszcze ludźmi. Nie rozumiem, jak to jest możliwe, by już w czasach ruchu Me Too nikt za to nie poniósł konsekwencji. Na Boga, za takie nadużycia i łamanie praw człowieka, jakie miały miejsce na fuksówce, gdyby to się działo w USA, sprawcy byliby skończeni zawodowo i pociągnięci do odpowiedzialności prawnej. To było pełne przyzwolenie na przemoc wobec słabszych. Ja wyjątkowo byłam ulubienicą fuksujących, bo nazwisko, bo role, bo prasa itd... - wspomina. Pamiętam tych najpodlejszych do dziś, czasem migają mi w epizodach w reklamach. Mam ciarki do tej pory na plecach, gdy widzę ich twarze... Uciekłam. Dosłownie. Pod pretekstem urlopu dziekańskiego, by grać w serialach i filmach. Uciekłam na drugi koniec świata do szkoły Lee Strasberg Institute w Nowym Jorku. Niebo a ziemia! - wspomina edukację za oceanem.
W swoim wpisie 37-latka wytłumaczyła, dlaczego zdecydowała się zabrać głos:
Opowiadam moją historię nie po to, by zwrócić uwagę na to, co mi się przydarzyło w Łódzkiej Szkole Filmowej na wydziale aktorskim, ale by solidarnie poprzeć tych, którzy mieli odwagę opowiedzieć o tym i tych, którzy nie zdobyli się na opowiedzenie swoich przeżyć - zapewnia i deklaruje:
Jak wiecie, jestem zagorzałą przeciwniczką przemocy. Jakiejkolwiek. Jestem gotowa udzielić swoich zeznań, jeśli zajdzie taka potrzeba...
Na koniec celebrytka wyraziła nadzieję na podjęcie odpowiednich kroków przez władze uczelni i skwitowała:
Karma is a bi*ch - zawsze to powtarzam.
Wpis Weroniki zdążyła już skomentować Karolina Korwin Piotrowska
To jest kryminał. Tym powinien się zając prokurator, a nie jakaś komisja, z całym szacunkiem... - czytamy na instagramowym profilu felietonistki.
Pudelek ma już własną grupę na Facebooku! Masz ciekawy donos? Dołącz do PUDELKOWEJ społeczności i podziel się nim!