Jeśli miarą wystawności celebryckich ślubów miałaby być ilość medialnych publikacji, to śmiało można powiedzieć, że wesele Roksany Węgiel i Kevina Mgleja to najgłośniejsza uroczystość od czasu, gdy "tak" powiedzieli sobie Aleksandra Kwaśniewska i Kuba Badach. W przypadku Oli zainteresowanie ślubem można było tłumaczyć faktem, iż chodziło tutaj o córkę byłego prezydenta i zderzenie wielkiej polityki ze światem show-biznesu, a to zawsze jest wybuchowym połączeniem. Wrzawa wokół Roksany, która z pewnością należy do grona najpopularniejszych artystek młodego pokolenia, na pierwszy rzut oka może wydawać się nieco mniej uzasadniona, a jednak z jakiegoś powodu jej zamążpójście od miesięcy wzbudzało ogromne emocje. Zwieńczeniem tej burzy był ślub, od którego wręcz nie dało się uciec - w mediach tradycyjnych, na portalach plotkarskich i społecznościówkach. Jak doszło do tego, że z uroczej i niewinnej dziewczynki, która zachwyciła miliony Polaków swoim pięknym głosem, Węgiel stała się kontrowersyjną mężatką i naczelną skandalistką RP?
Relacja Roksany i Kevina od samego początku była obiektem kąśliwych komentarzy internautów. Różnica wieku, niejasna dynamika z eks partnerką i dzieckiem, plotki o jego wpływie na decyzje zawodowe nowej ukochanej i, jakkolwiek brutalnie to brzmi, estetyczne wątpliwości - to wszystko sprawiło, że zakochani od pierwszego dnia zostali zepchnięci do narożnika. A że wokalistka ma bojową duszę, to wszystkie te ataki cierpliwie odpierała, a wszystkim tym, którzy wróżyli im rychłe rozstanie, postanowiła udowodnić, że się mylą. Nie bez znaczenia jest też wizerunek samej Węgiel, która dorasta(ła) na naszych oczach, a teraz jako publiczność musimy zmierzyć się z jej metamorfozą. Pewnie wygodniej dla wszystkich byłoby, gdyby zechciała pobyć trochę dłużej dziewczynką, a nie młodą i pewną siebie kobietą. Kobieca seksualność i nawet najmniejsze jej przejawy w postaci eksponowaniu dekoltu, krótkich mini czy choćby mocniejszego makijażu, prowokują niewybredne komentarze i diagnozy o "dorastaniu za szybko". Problem tylko polega na tym, że Roksana na tle koleżanek z branży, niezależnie od tego, czy rzucimy okiem na rynek amerykański, czy własne podwórko sprzed 5, 10 czy 15 lat, wcale nie jest specjalnie przeseksualizowana. Ot, młoda i śliczna dziewczyna lubiąca podkreślać swoje wdzięki.
Internauci mieliby łatwiejszy orzech do zgryzienia, gdyby za seksowym wizerunkiem Węgiel szło jeszcze jakieś wyuzdanie, głośne romanse i coś, co pozwoliłoby ją zamknąć w szufladce, do której trafiają inne młode celebrytki czyli bogate i kolorowe życie uczuciowe. Wtedy wszystko by się zgadzało, bo niczego tak nie potrafimy sobie wytłumaczyć, jak związku seksapilu z rozwiązłością. To pozwala nazwać jedną z drugą latawicą i mieć spokojne sumienie. A tutaj zonk - 19-latka proklamuje rodzinne wartości i bierze ślub. Przed Bogiem przysięga miłość i wierność nie odsłaniając nawet ramion, by podczas wesela fundować mężowi seksowne szpagaty w mini. Konserwatyści strzelają w nią na oślep, bo nie podoba im się epatowanie ciałem i nawołują, żeby sporządniała, a jednocześnie dostaje jej się po głowie od liberałów za najbardziej konserwatywną postawę jaką można sobie wyobrazić czyli ślub w bardzo młodym wieku. I co tutaj z nią zrobić?
Póki co, Węgiel pokazuje wszystkim środkowy palec. Organizuje wielkie medialne weselicho, epatuje swoim szczęściem i ma w nosie krytyków. Oczywiście, jest taka szansa, że kiedyś odbije się jej to czkawką, ale to naturalne konsekwencje życia na swoich zasadach, a ona mając zaledwie 19 lat pokazuje więcej charakteru niż stare celebryckie wyjadaczki. Niech się jej wiedzie!
W przyrodzie i show-biznesie musi być równowaga, więc gdy jedni mówią sobie "tak", inni próbują sfinalizować "nie". Za nami rozprawa rozwodowa Joanny Opozdy i Antka Królikowskiego - tak, oni nadal formalnie są małżeństwem, choć nikt nie ma chyba już wątpliwości, że nigdy nim zostać nie powinni. Według relacji obserwatorów, w sądzie panowała dość napięta atmosfera, a oprócz zwaśnionej eks-pary, mieli się tam zjawić świadkowie powołani przez Antka: jego mama, ciocia i… Liroy, co - z całym szacunkiem do powagi sytuacji - brzmi dość zabawnie i groteskowo, podobnie jak cała ta telenowela. Niestety dla wszystkich zainteresowanych stron, to jeszcze nie koniec, bo czeka nas kolejna rozprawa i to dopiero w lutym 2025.
Pomimo dość nerwowych nastrojów w sądzie, Opozda i Królikowski weszli chyba na nowy etap rozwodowych potyczek i, jak na tych dwoje rzecz jasna, od dłuższego czasu nie obserwowaliśmy wzajemnego obrzucania się błotem i słownych potyczek na łamach tabloidów. Bulwarówki są wprawdzie na tym stratne, ale zyski z wejścia na polubowną ścieżkę będą nie do przecenienia dla najbliższych obojga rozwodników i dzieci, bo w końcu to o ich dobro powinno wszystkim chodzić. Ale żeby sobie jeszcze trochę naostrzyć tutaj zęby, to nie podarujemy sobie napisać, że czekamy na sfinalizowanie tego rozwodu, bo coś nam mówi, że jak tylko tak się stanie, to znów zobaczymy Antka na ślubnym kobiercu. A tego widoku jakoś nie potrafimy sobie odmówić.
Ślubnych i macierzyńskich nowin nie zabrakło również podczas startu nowej śniadaniówki "Halo tu Polsat". Trzeba oddać Edwardowi Miszczakowi, że na wielki debiut formatu, o który nikt nie prosił i którego naprawdę nikt nie potrzebował, wystawił swoje najcięższe działa: ekipę doświadczonych prowadzących, efektowne multimedialne studio i całą plejadę gości mających zadowolić widzów w każdym przedziale wiekowym. Swoje oddanie stacji zamanifestowała m.in. Karolina Gilon, która zupełnym przypadkiem zgrała ujawnienie informacji o ciąży z pojawieniem się w programie. No za takie coś panie Edwardzie, to Karolinie należy się premia i nowy show do poprowadzenia już po porodzie…
Reakcje widzów są mieszane. Część z nich twierdzi, że Polsat w swoim stylu zaproponował jarmarczną rozrywkę z wróżką przepowiadającą wyniki wyborów w USA i niekończącymi się blokami reklamowymi na czele, inni doceniają zróżnicowanie tematów i wysoki poziom ekipy prowadzących. Tylko czas pokaże, czy stacja będzie w stanie przyciągnąć na dłużej publiczność, a jest o kogo walczyć i gdzie się rozpychać - "Pytanie na śniadanie" po przemeblowaniu w wykonaniu nowej władzy nie potrafi wejść w dawny rytm, a w "Dzień Dobry TVN" powoli kończą się pomysły, kogo można jeszcze tam zatrudnić, żeby pani Krysia włączyła telewizor o 8:00 we wtorek. Poprzeczka nie jest zatem ustawiona wysoko, ale to jeszcze o niczym nie przesądza. Będziemy śledzić te zawody z zapartym tchem!