Michał Witkowski na rok porzucił całkowicie wizerunek pisarza i zaczął promować się jako Miss Gizzy. Ogłosił, że była to prowokacja dopiero, gdy przesadził ze stylizacją. Na jedną z imprez założył czapkę z symbolem "SS". Prokuratura wszczęła śledztwo i stwierdziła, że pisarz jednak nie propagował faszyzmu, ale jego żarty przestały być śmieszne.
Doświadczenia zebrane przez Witkowskiego przez miniony rok miały służyć napisaniu książki o kulisach polskiego show biznesu. Pojawił się jednak problem. Prawnicy obawiają się, że wraz z publikacją posypią się pozwy o zniesławienie. Co najmniej od dwóch miesięcy nie udało się znaleźć rozwiązania kłopotu.
- Główne pytanie polega na tym, jak to opylić, żeby nie było procesów, zanim książka na dobre wejdzie na półki. Prawo jest niestety takie, że gdyby to był alfabet z nazwiskami, to obowiązywałoby inne prawo. Wtedy osoba publiczna jest taką, na którą można wylać wszystko i ona nie powinna się za to obrażać. A jeśli ktoś przyjdzie i powie: o, rozpoznałem się w tej książce, to sprawa jest wyjaśniana, a przez ten czas wszystko schodzi z półek. Nieraz książka jest zablokowana nawet ze 3, 4 lata. Najlepiej by było, żeby zrobić analogie zwierzęce, żeby żadna nie powiedziała, że się w krowie odnalazła - mówi Witkowski.
Ten świat jest strasznie płaski, strasznie płytki i wciąż nie dość kolorowy. Nie mamy ani Galliano, ani Lady Gagi, ani Dawida Bowie, ani Boya George'a. Była jedna Miss Gizzy i była za to nienawidzona. Nikt poza mną nie nosił dziwnych kapeluszy.