Rosyjska inwazja na Ukrainę wciąż trwa. Choć wojna pochłonęła tysiące ofiar, a miliony Ukraińców musiały ewakuować się z okupowanych terenów, to żołnierze Putina posuwają się już nawet do ataków na osiedla mieszkaniowe czy szpitale. W niebezpieczeństwie są również wolontariusze oraz dziennikarze - część z nich musiała opuścić atakowany kraj.
Jedną z osób, które relacjonowały dramatyczną sytuację w Ukrainie, był Wojciech Bojanowski. Nie tak dawno pokazywaliśmy, jak dopingował go sprzed telewizora roczny syn, co poruszyło wielu internautów. W połowie marca reporter ogłosił jednak, że wraz z pozostałymi dziennikarzami musiał wycofać się z objętych wojną terenów. Obiecał natomiast, że nie pozostawi Ukraińców bez pomocy.
Teraz Bojanowski był gościem podcastu Wojewódzki & Kędzierski i opowiedział nieco więcej o tym, jak wygląda wojna "od środka". Nie ukrywa, że wiele razy miał poczucie bezsilności w obliczu tragedii tysięcy ludzi. Gdy odwiedzał namioty, w których znajdowali się ludzie, emocje w pewnym momencie wzięły górę.
To było tak bezsensowne. Rozpłakałem się - wyznał, po czym dodał: Muszę zbudować pancerz. Oglądanie z bliska bardzo mocno ryje banię.
Samo doświadczenie wojny określa jako "rany, których nie da się wyleczyć". Jak się dowiadujemy, dziennikarz dwukrotnie był w sytuacji zagrażającej życiu, gdyż i w jego kierunku oddano strzały. Są jednak historie, które, jak sam twierdzi, zamierza zabrać do grobu.
Nie znam nikogo, kto nie zostałby tym dotknięty. To nie są takie rany, które będzie można wyleczyć. Wojna zostanie na całe życie - podkreśla.
Przy okazji Bojanowski podzielił się tym, jak na jego misję reagują bliscy. Nie ukrywa, że rodzice bardzo się o niego martwią.
Moja mama jest psychofanką TVN24, dzwoni, poprawia paski. (...) Jak ich odwiedzam, to mama zawsze prosi, żebym dał znać, że już dojechałem do Warszawy. Zawsze śledzi moje loty - mówi.
Nie zawsze mieli jednak podobne zmartwienia, bo Bojanowski podobno długo zabiegał o to, aby zostać dziennikarzem. Po wielu trudach, nieudanej karierze w TVP3 i pomieszkiwaniu w namiocie na Polu Mokotowskim, udało mu się dotrzeć do osób decyzyjnych, które dały mu szansę.
Ludzie traktowali mnie trochę jak wariata. Miałem przekonanie, że jest jakiś lepszy świat - podsumował.