Wojciech Bojanowski w ostatnim czasie relacjonował dla "Faktów" wojnę w Ukrainie. Niedawno dziennikarz pojawił się na kanale Martyny Wojciechowskiej "Dalej", gdzie opowiedział podróżniczce między innymi o swojej pracy reportera wojennego, ale też odsłonił nieco prywatności - wspominając o utracie dziecka.
ZOBACZ: Wojciech Bojanowski mówi o realiach wojny w Ukrainie: "To było tak bezsensowne. ROZPŁAKAŁEM SIĘ"
Reporter przyznał, że kilka lat temu, gdy realizował materiał do dokumentu "Niech toną", na temat migrantów, otrzymał niepokojący telefon od swojej żony. Okazało się, że gdy dziennikarz był na pełnym morzu, jego ukochana dostała złe wieści od lekarza.
Marta dzwoni i mówi, że była na jakichś tam badaniach. Okazało się, że nasze dziecko jest chore... bardzo, prawdopodobnie nie urodzi się żywe, ma na wierzchu wnętrzności, że ta ciąża się nie może udać, nie może się skończyć dobrze. Ja jestem na tym statku i czuję się bezsilny, bo mogę stanąć na głowie, ale nie zmuszę włoskiego rządu i straży granicznej, żeby nam pozwoliła zbliżyć się do tego brzegu - mówił.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Bojanowskiemu po wielu perturbacjach w końcu udało się wrócić do Polski. Teraz opowiedział, przez co muszą przejść kobiety, które straciły swoje dziecko. Wyjawił, jak wygląda pobyt takiej kobiety w szpitalu, nie pomijając wstrząsających szczegółów.
Masz urodzić dziecko i zostajesz z tym zupełnie sama, dostajesz tabletkę na wywołanie porodu i masz sama sobie z tym poradzić, gdzieś, nie wiem, w kiblu, urodzić to dziecko i włożyć do plastikowego pojemnika jak na zupkę chińską i oddać do badania. Nie ma przy tym lekarza, pielęgniarki, nikogo. To nie jest do końca taki stan rzeczy, którego moglibyśmy oczekiwać od polskiej służby zdrowia w XXI wieku - żalił się w rozmowie z Martyną.
Wojciech zaapelował również do zakładów pogrzebowych, przy okazji dzieląc się z Wojciechowską szokującą rozmową, którą miał przeprowadzić z jednym z nich.
Chciałbym zaapelować do zakładów pogrzebowych, które zajmują się takimi sprawami, gdy ktoś stracił dziecko, że nie jest najlepszym pomysłem, żeby proponować rodzicom, że wyślą przesyłką kurierską to ciało tego dziecka, bo jak rodzic coś takiego słyszy, to nie jest fajne dla niego - wyjawił.
Bojanowski kilkukrotnie wspomniał, że praca często sprawiała, że był nieobecny w miejscach, w których danym momencie powinien być. Przyznał, że gdy żona po raz drugi zaszła w ciążę i w ósmym miesiącu został wysłany do relacjonowania pożaru Biebrzańskiego Parku Narodowego - po otrzymaniu wiadomości, że będzie przedwcześnie rodzić, natychmiast rzucił pracę i popędził do ukochanej.
W mojej 15-letniej karierze to był jedyny dzień, w którym obiecałem, że zrobię materiał dla "Faktów", a go nie zrobiłem. Rzuciłem wszystko i pojechałem... - opowiadał.
Dobrze, że mówi o tym głośno?