Gdy parę lat temu Wojtek Gola wraz z grupą wspólników startował z pierwszą edycją Fame MMA, wielu starych wyjadaczy z show biznesu pobłażliwie obserwowało jego podrygi. Już kilka sezonów później okazało się jednak, że na streamowaniu naparzających się paracelebrytów można całkiem nieźle zarobić, a sam Fame awansował do rangi jednej z najciekawszych imprez cyklicznych w rodzimej branży rozrywkowej.
Niestety sukces pierwowzoru wiązał się też z namnożeniem się tanich imitacji, których pomysłodawcy zwyczajnie nie wiedzą, kiedy powiedzieć "dość". Przed paroma miesiącami głośno było o pierwszej ofierze śmiertelnej tego pokroju wydarzeń. Przy okazji premiery najnowszego filmu Patryka Vegi wypytaliśmy Wojtka Golę, czy nie czuje się poniekąd odpowiedzialny za powstawanie coraz to bardziej niebezpiecznych podróbek Fame'u.
Zobacz: Artur "Waluś" Walczak nie żyje. Zawodnik zmarł w wyniku obrażeń odniesionych na gali PunchDown
Jak ludzie zobaczyli, że można czerpać z tego duże zyski, zaczęli wpadać na coraz dziwniejsze pomysły. To było nieuniknione. Ludzie powinni pomyśleć, gdzie jest pewna granica i nie przekraczać jej za wszelką cenę. Czasem można pójść za daleko, co widzieliśmy już parokrotnie w ostatnim czasie - przestrzega Gola.
Były uczestnik Warsaw Shore odniósł się również do kwestii Marcina Najmana, który odszedł z Fame, aby rozpocząć współpracę nad własną federacją, przy której za wspólnika wziął sobie jednego z najniebezpieczniejszych gangsterów w kraju.
Jak na ironię Marcin mówił, że odbija od nas, żeby stworzyć wyższy poziom, gdzie nie będzie patologii. Przestał zwracać uwagę na to, co wypada, a co nie. (...) My skupiamy się na dużych, ciekawych twórcach. Ogłosiliśmy sporo bardzo medialnych twórców, którzy stoją za fajnymi treściami. Daleko im do takich kontrowersji.
Spodziewaliście się, że dożyjemy czasów, kiedy to Fame MMA będzie się stawiać za wzór przyzwoitości?