Martynika Ł. i Jan Sz. poznali się w pracy pod koniec lat 80. XX wieku. Oboje byli zatrudnieni we wrocławskim oddziale Telewizji Polskiej. Martynika miała męża, a Jan żonę oraz dwójkę dzieci. Szybko jednak zwykła relacja zawodowa przerodziła się w romans. Para nie kryła się też nawet specjalnie z łączącym ich uczuciem przed kolegami i koleżankami z pracy.
Martynika była bardzo zakochana i myślała poważnie o nowym związku. Kobieta była gotowa się rozwieść z dotychczasowym partnerem i liczyła, że Jan zrobi to samo. Mężczyzna deklarował, że chce zakończyć swoje małżeństwo, ale może być to trudniejsze z uwagi na wspólne dzieci. Dziennikarka wierzyła nowemu partnerowi i planowała ich wspólną przyszłość.
Szczęście zdawało się sprzyjać zakochanym pracownikom Telewizji Polskiej. Martynika dostała podwyżkę w pracy i zamieszkała z Janem we wspólnym mieszkaniu. Dodatkowo para spodziewała się dziecka. Wszystko zmieniło się nagle pod koniec lipca 1990 roku.
ZOBACZ: Nikt nie wiedział, że w książkach opisuje swoje zbrodnie. Historia pisarza, który nienawidził kobiet
Zaginięcie Martyniki oraz odkrycie jej zwłok
W niedzielę 29 lipca Jan Sz. skontaktował się z rodzicami Martyniki. Mężczyzna zapytał ich, czy mają jakieś informacje na temat córki. Zaniepokojeni bliscy dziennikarki nie wiedzieli jednak nic więcej niż jej partner. Cała trójka postanowiła więc udać się do mieszkania pary przy ul. Macedońskiej. Gdy zjawili się na miejscu, nie mogli dostać się do środka. Było to dziwne, ponieważ Jan również tam mieszkał i miał klucze. Z jakiegoś względu mężczyzna jednak ich nie użył, lecz rozkręcił zamek do drzwi.
Tym samym bliscy zaginionej dostali się wreszcie do mieszkania. Sprawdzili wszystkie pomieszczenia, a na koniec Jan zajrzał do łazienki. Nie chciał jednak wpuścić do środka rodziców. Matka Martyniki zaczęła wtedy krzyczeć, że to Jan zabił jej córkę. Niedługo później na miejscu pojawiła się policja. Funkcjonariusze weszli do łazienki. Zobaczyli tam wannę, w której znajdowały się kobiece zwłoki.
Rozpoczęcie śledztwa w sprawie morderstwa Martyniki
Śledczy ustalili, że dziennikarka zginęła najprawdopodobniej w nocy z piątku na sobotę. Kobieta przed śmiercią była bita i duszona, w wyniku czego straciła przytomność. Następnie została przeniesiona do wanny wypełnionej wodą. Przyczyną śmierci Martyniki okazało się utonięcie. Zmarł również jej nienarodzony syn.
Policja podejrzewała od początku, że to Jan Sz. miał coś wspólnego ze śmiercią swojej partnerki. Detektywi zaczęli więc przesłuchiwać mężczyznę. Niewiele jednak udało się ustalić, ponieważ zmieniał on cały czas zeznania. Okazało się też, że pracownik Telewizji Polskiej, wbrew wcześniejszym zapewnieniom, nawet nie rozpoczął procedury rozwodowej.
Pojawił się więc dość jasny motyw. Jan Sz. wiedział, że znalazł się w niekomfortowej sytuacji. Nie chciał odejść od żony, a w dodatku jego kochanka była z nim w ciąży. Najprostszym rozwiązaniem wydawało się zabójstwo Martyniki. Mężczyznę oskarżono więc o zabójstwo i wkrótce rozpoczął się proces w tej sprawie.
Proces, skazanie i ułaskawienie Jana Sz.
Jan Sz. przyznał się do zarzucanego mu czynu tylko raz, podczas jednego z przesłuchań. Twierdził jednak, że policjanci wymusili na nim te zeznania, podając mu alkohol. Plątanie się w zeznaniach, dziwne zachowanie przed odnalezieniem zwłok Martyniki, dostęp do miejsca zbrodni czy motyw zdawały się przemawiać za tym, że oskarżony jest winny.
Prokuratura nie dysponowała jednak żadnymi twardymi dowodami, które potwierdzałyby jednoznacznie, że wrocławska dziennikarka zginęła z rąk swojego partnera. Wynikało to po części z tego, że już na samym początku policjanci popełnili kilka błędów. Wypuścili bowiem wodę z wanny, która była zmieszana z krwią. Martynika nie miała otwartych ran, więc mogła być to krew sprawcy. Nie zbadano też ubrań ofiary, które zwrócono bliskim.
Sąd ostatecznie uznał jednak, że to Jan Sz. pozbawił życia swoją partnerkę. Orzeczono karę 25 lat pozbawienia wolności. Mężczyzna odsiedział jednak w więzieniu niecałą połowę tego wyroku. W 2001 roku został bowiem ułaskawiony przez ówczesnego prezydenta, Aleksandra Kwaśniewskiego. Po wyjściu na wolność Jan przeprowadził się do innego miasta i ponownie ożenił.