Michał Witkowski po tym, jak pozował uśmiechnięty z symbolem "SS" na czapce, nie może sobie znaleźć miejsca w show biznesie. Kompromitująca wpadka skończyła się wstrzymaniem premiery jego książki i odrzuceniem przez celebryckie środowisko. Witkowski szuka więc sposobu, by odbudować swoją pozycję. Ostatnio ogłosił, że "dziwoląga już nie będzie", a wszystko co robił do tej pory służyło tylko zebraniu materiału na nową książkę. Przypomnijmy: OŚWIADCZENIE Witkowskiego: "Dziwoląga już nie będzie. Nie zwariowałem, jestem pisarzem!"
Niestety, "jaki kraj, taki Truman Capote". Witkowskiemu pozostało więc chwalenie się, ile wydał na modne ubrania. Żeby wszyscy się o tym dowiedzieli, zorganizował wyprzedaż swoich stylizacji. "Różowy garniak od Kamila Sobczyka. Tylko Warszawa, bo trzeba przymierzyć. 700 z 2 tysięcy. Czajnik gratis" - pisze na Facebooku.
- Miss Gizzy bazowała na tym, że ja mam pieniądze i na wszystko leję. Nie muszę zarabiać na celebryctwie - chwali się pisarz. Gdybym chciał zarabiać, to musiałbym wyglądać i zachowywać się zupełnie inaczej i mówić zupełnie co innego. Miss Gizzy polegała na tym, że wydawało się 10 tysięcy w "Witkacym" na jedną kreację, tylko po to, żeby dostać hejty za to w nagrodę. Wydawałem pieniądze, teraz sprzedaję te rzeczy.
Witkowski zapewnia też, że ubrania kupował, a nie wypożyczał: Jak bym nie kupił ich, tylko wypożyczył jak niektórzy, to nie mógłbym ich teraz sprzedawać. Jest wielka akcja sprzedaży garażowej: kup ciuch po świętej pamięci Miss Gizzy. Można nawet kupić prosiaczka. Te ciuchy, które sprzedaję, były już u mnie w sześciu różnych stylizacjach użyte. Po sześciu razach, to już naprawdę się nie kwalifikuje do wzięcia na jakąś imprezę.
_
_
_
_
_
_
_
_
_
_
_
_
_
_