Wygląda na to, że jesteśmy właśnie świadkami ostatniej fazy medialnego performansu Caroline Derpienski, która zasłynęła niesłychanymi opowieściami o swoim życiu w Ameryce u boku milionera "Dżaka" i licznymi przepychankami z rodzimymi celebrytami. Epatowanie bogactwem przy jednoczesnym odrzucaniu metki utrzymanki i komediowe wręcz zacięcie długo, nomen omen, utrzymywało ją na czołówkach. Na zainteresowaniu jej osobą kapitał próbowały zbić wszystkie możliwe portale, telewizje, a nawet udający reportera bez granic Krzysztof Stanowski. Taka formuła zaczęła się jednak powoli wyczerpywać, a postać Derpienski wykreowana w sieci najzwyczajniej się znudziła - choć i tak jej 15 minut sławy trwało dłużej niż ktokolwiek mógłby przypuszczać.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"American dream" Caroline Derpienski się skończył
Teraz na naszych oczach rozgrywa się prawdopodobnie ostatni rozdział tej nieźle wymyślonej opowieści, choć możliwe, że w końcu prawdziwy i z tego powodu najsmutniejszy. Derpieński opublikowała na Instagramie serię wpisów, w których przyznała w końcu, że pokazywane przez nią życie nie miało wiele wspólnego z rzeczywistością, a związek z milionerem był gehenną. Na profilu celebrytki pojawiło się nawet nagranie z lokalnego supermarketu, gdzie rozpaczliwie informuje, iż nie ma za co żyć. Dzień później, już w szampańskim nastroju, bawiła się na halloweenowej imprezie.
Cała medialna działalność Caroline od początku opierała się na mistyfikacji tyleż zręcznej, co dość czytelnej, zatem nie powinno nikogo dziwić, że w obliczu tak dramatycznego zwrotu akcji internauci powątpiewają w szczerość jej intencji. I to jest właściwie jedyny problem w budowaniu kariery na kłamstwie czy koloryzowaniu. Dopóki jest lekko i zabawnie, jedni śmieją się z tobą, inni z ciebie, ale jakoś to się wszystko kręci. Teraz, gdy istnieje szansa, że Derpienski faktycznie doświadczyła toksycznej czy wręcz przemocowej relacji, część jej odbiorców uzna to za kolejny wygłup, a przecież w sytuacji, gdzie młoda dziewczyna oddaje swoją podmiotowość podstarzałemu typkowi nie ma nic zabawnego.
Nie takiego hollywoodzkiego zakończenia spodziewała się chyba nie tylko sama zainteresowana, ale i my wszyscy. Wypada mieć nadzieję, że dla tysięcy młodych dziewczyn oglądających bajkę opowiadaną przez Derpienski, zawsze była to opowieść ku przestrodze. Miało być Mar-a-Lago, jest Walmart, a niedługo może i Białystok.
Wynurzenia Ewy Mrozowskiej o niebinarności
Z kategorii "straszno" przechodzimy płynnie do "straszno i śmieszno", a do tego potrzebujemy tylko mikrofonu podstawionego przypadkowej youtuberce i zadania pytania dotyczącego tematu, który przerasta jej możliwości poznawcze. Tym razem los, a raczej jeden z polujących na clickbait reporterów, zeswatał w ten sposób niejaką Ewę Mrozowską i zagadnienie niebinarności czy też "trzeciej płci", jak to elokwentnie ujął jej rozmówca. Efekt tej burzy mózgów był do przewidzenia: z ust Mrozowskiej wylał się potok słów, w którym dała kompletny popis niezrozumienia czym jest niebinarność, przypisując to zjawisko problemom psychicznym i nudzie, przechodząc następnie płynnie do lęku "przed Arabami" i jako wisienkę na torcie fundując nam nieśmiertelne pytanie "kto będzie nas przed nimi bronić?".
Ot, kolejny dzień w polskim internecie, gdzie inność to zagrożenie, a niewiedza jest ostatnim powodem, który powstrzymałby kogokolwiek przed wygłoszeniem swojej opinii. Rozsądnym wyjściem w tej sytuacji byłoby identyfikowanie się jako osoba nieznająca Ewy Mrozowskiej, co, miejmy nadzieję, uchroni nas przed kontaktem z kolejnymi jej mądrościami. Bo ignorancji nie przykryje nawet najlepszy podkład…
Fani nie poznają twarzy Kayah
Na deser zostawiliśmy sobie instagramowy klasyk, który za każdym razem bawi i oburza tak samo czyli Kayah przyłapana na namiętnym flircie z aplikacją do retuszowania zdjęć. Powiadam wam drodzy i drogie, kto odkryje dobrodziejstwa FaceApp, ten nigdy nie zawróci ze ścieżki wiecznego wygładzenia. Piosenkarka opublikowała zdjęcie, na którym filtr beauty pracował na pełnych obrotach, co rzecz jasna nie umknęło uwadze internautów. Dalej już wszystko zgodnie z standardowym rozkładem jazdy czyli ironiczne komentarze, kolaże porównujące rzeczywistość z retuszowaną fantazją i stawianie pytań bez odpowiedzi pokroju "kogo ona chce oszukać?". A może sęk w tym, że nikogo, a na pewno nie samą siebie, bo Kayah przecież wie jak wygląda i regularnie wychodzi na scenę, gdzie można na nią i z przyjemnością patrzeć, i słuchać. Jeżeli ktoś ma ochotę publikować w swoich social mediach grafiki zamiast zdjęć, jego święte prawo i jaka rozrywka dla nas! A jeśli ktokolwiek musi tutaj coś zaakceptować, to chyba tylko my - że o prawdę w sieci ciężko i trzeba się rozglądać za nią gdzie indziej. Na przykład na Pudelku, bo u nas i gwiazdy, i opinie, niezmiennie bez filtra.