Po południu miał przyjechać do niej chłopak, student Politechniki Poznańskiej, z którym spotykała się od kilku lat. Mężczyzna pojawił się z lekkim opóźnieniem, ale Zyty nie było w domu.
Następnego dnia rano ojciec dziewczyny wyszedł do lasu, aby szukać córki. Zobaczył wtedy zarośniętego mężczyznę, który leżał w trawie. Na jego widok zaczął uciekać. Czy ten mężczyzna mógł mieć związek ze zniknięciem Zyty? Nie było już na co czekać. Rodzina zgłosiła policji zaginięcie córki. Na poszukiwania 20-latki ruszyli nie tylko funkcjonariusze, ale również krewni i sąsiedzi.
Zwłoki młodej kobiety znalazła jej matka. Raptem 800 metrów od domu. Zyta miała poważne obrażenia głowy i twarzy, zsunięte spodnie, podciągnięta bluzkę. Wszystko wskazywało na to, że została napadnięta, a sprawca miał seksualny motyw.
Znalazła ją matka. Kobieta szła przyleśną drogą i wpatrywała się w las. W pewnym momencie Kruszyna, ulubiony piesek Zyty, zaczął odrapywać ściółkę i zaskomlał. Prawda okazała się najtragiczniejsza z możliwych. W mieszanej liściasto-iglastej drągowinie leśnej, 300 metrów od asfaltu, kilkanaście metrów od skraju lasu, przykryta własną kurtką i wysuszonym listowiem, leżała jej martwa córka. Twarzą do ziemi. Na głowie miała ślady uderzeń czymś ciężkim, może twardą pięścią, może kamieniem. Świadczyła o tym zakrwawiona, prawie zmasakrowana twarz – napisał wówczas dziennikarz "Wiadomości Wrzesińskich".
O tym, że w pobliskim lesie znaleziono ciało Zyty, dowiedziałam się podczas mszy świętej. To był wielkanocny poniedziałek, w pewnym momencie ksiądz przerwał nabożeństwo i przekazał nam tą straszną wiadomość. Byliśmy wstrząśnięci, wiedzieliśmy, że Zyta zaginęła, ale nikt nie był przygotowany na najgorsze. Potem pojawiła się policja, zaczęły się przesłuchania, ale niewiele mogliśmy pomóc, nikt nie zauważył niczego podejrzanego - mówiła dziennikarzom "Głosu Wielkopolski" jedna z mieszkanek miejscowości, w której doszło do tragedii.
Zyta M. była absolwentką wrzesińskiego liceum. Nie poszła na studia. Nie miała pomysłu, co chce robić. Wyjechała do Poznania, zamieszkała z ciotką i uczęszczała na kurs języka angielskiego. Przejawiała zdolności artystyczne i zastanawiała się, czy nie zapisać się do nowo otwartej, prywatnej szkoły artystycznej.
Sekcja wykazała, że przyczyną śmierci kobiety było udławienie piaskiem i liśćmi, które dostały się do jej tchawicy w czasie wleczenia w głąb lasu. Na jej ciele ujawniono także obrażenia i ślady wskazujące, że stosowana była wobec niej przemoc mająca na celu doprowadzenie jej do obcowania płciowego.
Policjanci rozpoczęli wówczas śledztwo pod kątem zabójstwa. Na miejscu zbrodni przeprowadzono oględziny i zabezpieczono ślady. Przesłuchano wiele osób, mogących mieć jakiekolwiek informacje dotyczące tego zdarzenia.
Opis zarośniętego mężczyzny pasował do jednego z mieszkańców wsi. Był to niemowa, który zaczepiał młode dziewczyny. Pewnego dnia ojciec Zyty odebrał telefon. Ktoś powiedział mu, że to ten zarośnięty mężczyzna jest mordercą. Informacja natychmiast trafiła do policji. Funkcjonariusze pojechali do domu wskazanego człowieka, ale jego rodzice zaświadczyli, że w dniu morderstwa syn był z nimi w domu. Z powodu braku dowodów świadczących o winie tego człowieka porzucono trop.
Wśród podejrzanych był także chłopak Zyty, ale na jego udział w zabójstwie również nie znaleziono dowodów.
Po dłuższym czasie sprawa została umorzona ze względu na niewykrycie zabójcy. Nieznany był motyw zbrodni. Nie została zgwałcona. Ciało nie było rozebrane, ale sweter miała ubrany na lewą stronę, a szlufkę od spodni przecięto nożem. To nie pasowało do zamordowanej, ponieważ była pedantyczna.
Archiwum X
Na początku 2019 roku policjanci z Archiwum X ponownie wrócili do sprawy zabójstwa 20-letniej Zyty M. Za pośrednictwem mediów proszono o kontakt wszystkie osoby mające jakiekolwiek informacje na temat zdarzenia z 1994 roku. Po publikacjach odezwało się wiele osób.
Po analizie szczegółów sprawy przyjęto, że zabójca musiał wywodzić się z tego środowiska, co ofiara i dobrze znał teren. Ponownie poddano analizom laboratoryjnym zabezpieczone ślady. Kiedy doszło do zbrodni, policjanci nie dysponowali tak rozwiniętymi metodami badań kryminalistycznych, jak obecnie. Analiza zebranych danych (w tym weryfikacja genetyczna śladów biologicznych ujawnionych na ciele i odzieży Zyty), dała podstawy do zatrzymania Bogdana W. Mężczyzna usłyszał zarzut zabójstwa oraz usiłowania zgwałcenia 20-latki. W tej sprawie wytypowano 40 mężczyzn, którzy mogli mieć związek z zabójstwem. Alibi nie miał tylko jeden – zatrzymany 52-latek. Mężczyzna w początkowej fazie śledztwa z lat 90. nie był w kręgu podejrzanych, chociaż był przesłuchiwany jako świadek. Miał jednak alibi, które nie wzbudziło podejrzeń śledczych.
Bogdan W. pochodził z tej samej gminy, w której mieszkała 20-latka. Gdy doszło do morderstwa, miał 26 lat. Przez lata zdążył założyć rodzinę, pracował w jednej z miejscowych firm. Nigdy nie był notowany za przestępstwa i niczym się nie wyróżniał. Razem z żoną i dwiema córkami żył bardzo skromnie w piwnicy zaadoptowanej na mieszkanie.
Ojciec Zyty powiedział, że czuje ból zamiast ulgi. Wyznał także, że od momentu tragedii, jaka dotknęła go w 1994 roku, nie dostał pomocy psychologicznej, a taką dostała rodzina Bogdana W., kiedy mężczyzna został zatrzymany.
Jestem tak styrany, że naprawdę nie mam sił. To wszystko wróciło, w nocy nie mogę spać. A wydawało się, że będzie ulga po rozwikłaniu sprawy - wyznał ojciec Zyty M.
Weszła pod mój rower
Zatrzymany mężczyzna na początku nie przyznawał się do winy. Tymczasem zabezpieczone przed laty na miejscu przestępstwa ślady, co ustalono dzięki analizie DNA, pochodziły od niego. W obliczu tych faktów Bogdan W. przyznał się do winy i złożył szczegółowe wyjaśnienia.
Na początku maja 2021 roku ruszył jego proces. 53-letni mężczyzna został oskarżony o zabójstwo i usiłowanie gwałtu. Z przedstawionych przez prokuraturę informacji wynikało, że 26-letni wówczas mężczyzna próbował zgwałcić Zytę M. Ostatecznie do tego nie doszło, ale to wyjaśnia m.in. niedbale założony sweter.
Czego ja mogę oczekiwać po tym procesie? Żeby sprawca dostał najwyższą karę, bo zabrał nam, zniszczył nam całe życie. To 27 lat, od 1994 roku dla nas praktycznie życie stanęło w miejscu. Żyjemy w ciągłym stresie i ciągłym bólu. A ból z biegiem lat wcale nie mija. Im człowiek jest straszy, tym bardziej boli. Jeżeli ktoś mówi, że czas goi rany, to jest nieprawda - powiedział ojciec zamordowanej Zyty. - Mimo że z oskarżonym mieszkaliśmy nieopodal, nie znałem go wcześniej. Jesteśmy z tej samej gminy, być może kiedyś minęliśmy się na ulicy…
Bogdan W. przed sądem nie przyznawał się do zarzucanych mu czynów. Odmówił też składania wyjaśnień i odpowiedzi na pytania (chociaż mógł je zadawać tylko jego obrońca).
W poprzednich wyjaśnieniach – odczytanych przez sąd – szczegółowo opisał przebieg zdarzeń:
"Wiem, że to był czas świąteczny, świąt wielkanocnych. Ja miałem swoje problemy w domu, wieczne awantury z matką i siostrami. Tego dnia wyjechałem rowerem do lasu. Jadąc z górki, oparłem się o kierownicę i paliłem papierosa. Nagle z krzaków wyszła jakaś kobieta. Nie wiedziałem, że to jest Zyta M. Ja jej nie znałem, mieszkałem 6-7 kilometrów od jej miejscowości. Na drugi dzień już wiedziałem, że tą kobietą była Zyta M. (…) Weszła pod mój rower i przewróciłem się na ziemię. Ona zaczęła na mnie krzyczeć, uderzyła mnie otwartą ręką prosto w twarz. Ja jej oddałem. Ona wówczas obaliła się, usiadła na tyłek. Wzięła jakiś kij, uderzyła mnie nim w twarz. Ja ją znowu odepchnąłem. Jak Zyta leżała na ziemi zauważyłem, że obok leży kupka kamieni z pola. Wziąłem jeden z tych kamieni i mocno uderzyłem ją w głowę. Wydaje mi się, że uderzyłem raz. Ona leżała na ziemi, nic nie mówiła. Mocno krwawiła, chyba z nosa. (…) Następnie chciałem upozorować zgwałcenie. Nie miałem noża, rozerwałem pasek i spodnie. Zyta była chyba jeszcze przytomna, szamotała się. Wiem, że próbowała mnie bić, na pewno mnie drapała po twarzy. Opuściłem jej spodnie. Nie pamiętam, czy podciągnąłem jej biustonosz i bluzkę. Pamiętam, że przewróciła się na brzuch, a ja wówczas za kaptur kurtki pociągnąłem ją w głąb lasu. Przeciągnąłem ją ze ścieżki kilka metrów, tam ją zostawiłem. W strachu zabrałem rower i pojechałem prosto do domu. W domu była mama. Wjechałem do garażu i tam się powycierałem z krwi. Nic nikomu nie powiedziałem. (…) Wydaje mi się, że siostry podejrzewały, że ja to zrobiłem, czyli że zabiłem Zytę M. Żałuję tego. Całe 26 lat o tym myślę. Bywały takie dni, że miałem dość i chciałem się zgłosić na policję. Teraz mam spokój duszy".
Bogdan W. podtrzymał w sądzie te wyjaśnienia, mimo że wówczas zaprotokołowano, iż przyznaje się do winy. W sądzie powiedział, że przyznaje się tylko do uderzenia Zyty M.
Spokojny czy jednak agresywny?
Czy żona Bogdana W. domyślała się do czego zdolny jest jej mąż? Wydawać by się mogło, że dobrze go zna. Poznali się pod koniec 1994 roku. Kobieta stwierdziła, że nigdy nie był w stosunku do niej ani ich córek agresywny. Jej zdaniem Bogdan W. nie miewał stanów depresyjnych. Nie był człowiekiem ani otwartym, ani zamkniętym. Dodała, że nie utrzymywali kontaktu z siostrami męża i że mężczyzna był zaskoczony zatrzymaniem. Według niej Bogdan W. był spokojnym człowiekiem. Pracował i utrzymywał rodzinę. Wyznała także, że nie wiedziała o sprawie zabójstwa Zyty M., a od chwili, kiedy jej mąż został zatrzymany, cały czas korzysta z pomocy psychologa. Jej córki widywały się z psychologiem tylko na początku.
Nie wierzę w to, co się stało. Córki też nie wierzą. Jesteśmy w szoku. Piszemy listy do Bogdana - mówiła w sądzie żona oskarżonego.
Podczas procesu zeznawały także siostry Bogdana W.
W dniu, kiedy doszło do zabójstwa Zyty M., widziałam się z bratem. Gdy przyjechałam do mamy, był wtedy w domu. Oskarżony mieszkał wtedy z mamą i bratem. Był podrapany na twarzy. To były świeże zadrapania, na pewno nie strupy. Pytałam go o to, on powiedział, że wpadł w jeżyny. Zachowywał się normalnie. Jeszcze śmialiśmy się z tego, że poszedł i wpadł w te jeżyny. O zabójstwie dowiedzieliśmy się, gdy znaleziono ciało. Mieszkam dwa kilometry od miejsca zdarzenia. Było o tym głośno. My wtedy raczej nie podejrzewaliśmy nikogo o udział w zabójstwie. Ani ja, ani nikt z mojej rodziny (…) Bogdan bywał agresywny, także wobec mnie. Ja byłam pobita przez brata. Chciał mnie uderzyć w twarz. Zasłoniłam się. Miałam wybity palec. To było po tej zbrodni. Rozmawialiśmy o niej w rodzinie, tak jak wszyscy. W mojej ocenie brat jest zdolny do takiej przemocy, żeby kogoś pozbawić życia. Zastanawiałam się, czy nie zabił tej dziewczyny. Wiecznie były z nim problemy. Nie byłam zaskoczona jego zatrzymaniem. (…) W mojej ocenie on jest zdolny do takiej przemocy, żeby kogoś pozbawić życia. Nie utrzymywałam kontaktu z bratem w ostatnich latach. Po awanturze z mamą, przestałam. Kiedy zmarł starszy brat, Bogdan z żoną mieli opiekować się mamą. Zajmowali się nią źle. Po prostu mama im przeszkadzała, szczególnie po pojawieniu się na świecie ich dziecka. Po awanturze sami wyprowadzili się z mieszkania. (…) Mama nie dzieliła się podejrzeniami przed śmiercią – mówiła jedna z sióstr Bogdana W.
Druga powiedziała w sądzie, że dokładnie pamięta Wielkanoc 1994 roku:
"Przyjechałam wtedy odwiedzić mamę. Bogdan był podrapany na twarzy. Wydaje mi się, że mama mogła coś wiedzieć albo podejrzewać, ale nigdy wprost nie powiedziała, że podejrzewa go o to zabójstwo. (…) Byliśmy normalną, przeciętną rodziną. Rodzice starali się jak mogli. To brat przysparzał rodzicom trosk i kłopotów. My nie byliśmy żadną patologiczną rodziną. To nieprawda, co piszą w gazetach, że brat był bity. (…) Brat był agresywną osobą. Może nie w rękoczynie tylko psychicznie, w różnych odzywkach. Przemocy wobec mnie nie stosował. Gdy zaczął chodzić do szkoły, bardzo częstym gościem w domu była policja. Był posądzany o wszystko. Wydaje mi się, że mam musiała się czegoś domyślać albo wiedzieć, ale nigdy nie powiedziała, że coś wie na ten temat. Nie utrzymywałam kontaktu z bratem od 2002 roku. Do tej pory się nie widzieliśmy i nie rozmawialiśmy. Byłam zaskoczona jego zatrzymaniem. Do tej pory myślałam, że brat nie byłby zdolny do zastosowania takiej przemocy, żeby zabić człowieka, ale chyba się myliłam".
Bogdan W. powiedział, że nie miał zamiaru zgwałcenia i zabójstwa Zyty M. Przeprosił jej rodzinę i prosił o wybaczenie. Sędzię poprosił o łagodny wymiar kary.
Bogdan W. zaatakował Zytę M. bez powodu. Przewrócił ją, a następnie usiłował doprowadzić do obcowania płciowego lub poddania się innej czynności seksualnej. Gwałtowny opór poszkodowanej zmusił oskarżonego do wzięcia pobliskiego kamienia, którym uderzył pokrzywdzoną w głowę – mówił prokurator.
O najwyższy wymiar kary wnosił oskarżyciel posiłkowy, mówiąc, że zbrodnia popełniona przez Bogdana W. spowodowała spustoszenie w rodzinie jego klienta i że ta okoliczność musi mieć wpływ na wymiar kary.
Obrońca oskarżonego przekonywał sąd, że brakuje jakichkolwiek dowodów na to, że Bogdan W. próbował zgwałcić Zytę. Dodał, że nawet jeśli miał taki zamiar, dobrowolnie od niego odstąpił. Zwrócił się do sądu, żeby przyjąć, że oskarżony swoim zachowaniem dopuścił się przestępstwa ciężkiego uszczerbku na zdrowiu, którego konsekwencją była śmierć. Nie miał jednak zamiaru spowodowania śmierci 20-latki.
Sąd nie dał wiary wyjaśnieniom oskarżonego i jego obrońcy, którzy utrzymywali, że nie było to zabójstwo, a jedynie nieszczęśliwy wypadek, będący następstwem sprzeczki między Bogdanem W. a Zytą M.
Biegły powiedział, że uderzeń kamieniem w głowę było co najmniej tyle, ile obrażeń. U pokrzywdzonej znaleziono 5 obrażeń. Przez niektóre prześwitywała kość, to świadczy o tym, z jak wielką siłą były zadawane uderzenia. Jeżeli ktoś co najmniej pięciokrotnie z dużą siłą uderza kamieniem człowieka w głowę, robi to nie dlatego, żeby ten człowiek zostawił go w spokoju, tylko dlatego, że chce go zabić - mówiła sędzia.
Bogdan W. został skazany na 25 lat więzienia. Dodatkowo, po opuszczeniu zakładu karnego, mężczyzna będzie przez 5 lat pozbawiony praw publicznych. Oskarżony był na ogłoszeniu wyroku (w przeciwieństwie do rodziców zamordowanej kobiety), sprawiał wrażenie zaskoczonego decyzją sądu. Wobec 53-latka zasądzono także nawiązkę dla bliskich Zyty M. po 2,5 mln zł (przed denominacją).
Sąd wymierzając taką karę miał na względzie, że jedyną okolicznością łagodzącą jest to, że oskarżony nie miał konfliktu z prawem – uzasadniała sędzia. – Oskarżony był ostrożny. Przez 27 lat żył normalnie. Tej szansy nie miała ofiara.
Sąd wydając wyrok, nie uwzględnił zarzutu usiłowania zgwałcenia 20-latki, bowiem nie zostało to oskarżonemu udowodnione:
Kodeks postępowania karnego karze wszelkie wątpliwości tłumaczyć na korzyść sprawcy. W ocenie sądu to nie pozwala na przypisanie czynów w takim kształcie, jak zarzucił mu prokurator. Oskarżony wyjaśniał, że chciał upozorować zgwałcenie, nie jesteśmy w stanie jego wersji wykluczyć, dlatego, że nie mamy żadnego dowodu przeciwnego.
Sąd apelacyjny odrzucił apelację w tej sprawie. Tym samym wyrok stał się prawomocny.
Personalia skazanego mężczyzny zostały zmienione.