Szerokim echem odbił się ostatnio fragment artykułu Polityki, w którym ojciec rapera Maty, Marcin Matczak narzeka na lenistwo współczesnej młodzieży. Adrian Zandberg przytoczył na Twitterze wypowiedź profesora prawa, który stwierdził, że "tacy ludzie nie są gotowi pracować po 16 godzin na dobę, żeby osiągnąć sukces", a indywidualne niepowodzenia służą im później jako "uzasadnienie dla zmian systemowych".
Swoim szorstkim osądem dla pokolenia Z Tata Maty sprowokował w sieci dyskusję i ściągnął na siebie gromy. Zandberg oskarżył 45-latka o propagowanie "szkodliwego społecznie" kultu szesnastogodzinnych dniówek i wypomniał, że byłoby to łamanie kodeksu pracy. Podobnego zdania był też Jakub Żulczyk, który stwierdził bez ogródek, że za takie praktyki pracodawca powinien trafić do "pierdla".
Teraz głos w sprawie postanowiła zabrać inna osoba publiczna obdarzona zdolnością do wywoływania medialnych afer, Aleksandra Domańska. Aktorka pojawiła się ostatnio na językach, gdy po urodzeniu dziecka ogłosiła, że nie ma zamiaru wyjawiać płci malucha, a imię które wybrała, pasuje zarówno do dziewczynki, jak i chłopca.
W obszernym wywodzie opublikowanym na Instastory Domańska poruszyła temat kontrowersyjnej "tezy" Matczaka, odnosząc się do własnego przykładu. Celebrytka udostępniła post "Doktorki Nieuczki" o "kulturze zap*erdolu", przy okazji skarżąc się, że sama była niejednokrotnie zmuszona do pracy w nieludzkich warunkach.
Jeju, ja się tak z tym zgadzam - zaczęła Aleksandra. Mój dzień w pracy trwa minimum 12 godzin dziennie, a bardzo często zdarzają się nadgodziny i bardzo często nikt nawet nie pyta, czy to jest ok, bo dla większości to jest, kurde, normalka. Ludzie patrzą na mnie jak na niewdzięczną kretynkę kiedy mówię, że nie mam ochoty zapie*rzać 14 godzin na planie.
Bo przecież wiadomo, że powinnam całować po stopach za to, że w ogóle mam pracę, że dano mi łaskawie rolę. Cieszę się, że ten temat jest powoli poruszany.
W dalszej części swoich rozważań świeżo upieczona mama wyjawiła, że w przeszłości systematycznie dopuszczano się praktyk manipulacyjnych, by wymusić na niej dłuższe godziny pracy. Gdy ta zaczęła się buntować, przylgnęła do niej łatka "trudnej we współpracy" (o której mówiła zresztą kiedyś Barbara Kurdej-Szatan).
Żeby nie wspomnieć o manipulacji w stylu: jeśli teraz tego nie zrobimy, to nigdy nie zrobimy, bo nie będziemy mieli tej lokacji, bo nie ma pieniędzy, bo to, bo tamto, wiemy, że już trzeci miesiąc kręcisz te sceny w nieogrzewanej lokacji, ale dasz radę jeszcze tę piętnastą godzinkę. Kultura zap*erdolu nie jest ok.
I oczywiście czy muszę dodawać, że w związku z tym jestem uznawana za "problematyczną"? Wiecie, że aktor/ka nawet bardzo chory raczej przyjdzie do pracy? W tym zawodzie z jakichś totalnie niezrozumiałych dla mnie względów jest tak, że dopiero jak umierasz, to możesz wziąć wolne - chociaż też tak raczej niechętnie. Nie kumam. NIE KUMAM. No więc jeśli ja siedzę w pracy jako aktorka, czasem to 15 godzin, chciałam zaznaczyć, że ekipa przychodzi przed i wychodzi po aktorze. SICK.
Na koniec 32-latka zapewniła, że czerpie ogromną satysfakcję z wykonywania swojej profesji, mimo to kodeks pracy powinien obowiązywać każdego.
Tak. Kocham swój zawód. Nie. Nie uważam, żeby 15-16 godzin w robocie było ok - zakończyła.
Rozumiecie jej wzburzenie?
Dlaczego Pudelek nie pisze o niektórych celebrytach i czy "ktoś" nam tego zabrania? Posłuchaj w najnowszym Pudelek Podcast!