Obserwując ostatnimi czasy profile Kingi Rusin w mediach społecznościowych, trudno nie odnieść wrażenia, że odejście z Dzień Dobry TVN było najlepszą decyzją w życiu zawodowym dziennikarki. Dziś gwiazda nie musi się już martwić, że na wizji palnie jakąś głupotę, albo że widzom nie spodoba się jej stylizacja na dany dzień. Zamiast tego może koncentrować się w stu procentach na rozwijaniu firmy kosmetycznej, którą spokojnie może zawiadywać z każdego miejsca na świecie oferującego dostęp do wi-fi.
W ubiegłym roku Kinia wyjątkowo upodobała sobie Malediwy. Ostatnie tygodnie poświęciła już natomiast bajkowej Kostaryce, z której co rusz relacjonuje relaksujące kąpiele w gorących źródłach nieopodal wodospadu. Naturalnie to niejedyne atrakcje oferowane przez raj z Ameryki Centralnej. Równie kojące co plumkanie się w źródełku może być przecież pędzenie na koniu wzdłuż wód pięknego Pacyfiku w godzinach porannych.
Takim właśnie sposobem Kinia rozpoczęła środę. Z grzbietu gniadego rumaka Django dziennikarka informowała, jakie uczucia towarzyszą jej tego typu spontanicznym przejażdżkom.
Gdzie najlepiej o 7 rano? Na koniu, na plaży. Dzika plaża na wybrzeżu Pacyfiku, Kostaryka. No nie powiem, przyjemne uczucie. Słońce już całkiem, całkiem wysoko, ale jeszcze nie ma takiego totalnego upału, w związku z czym można sobie pójść na spacer. Konie, co warto podkreślić, przygotowane do jazdy metodą naturalną. Nie mają żadnych kiełzn w pyskach, tylko na sznurku. (...) Powiedziano mi, że się zatrzyma, jak będę chciała. Zaraz się okaże - zdradza uśmiechnięta od ucha do ucha Rusin na nagraniach, na których możemy zaobserwować, jak Django pruje kopytami płyciznę.
Zobaczcie, jakie rozrywki Kinga funduje sobie przed rozpoczęciem pracy zdalnej z Kostaryki. Taka to pożyje?