W ostatnich dniach w życiu Blanki Lipińskiej jest niewątpliwie sporo emocji. Wszystko za sprawą premiery trzeciej części opartego na jej "dziele" literackim filmu. Wydarzenie zorganizowano z dużą pompą, bowiem aż w Nowym Jorku. Na czerwonym dywanie w The Paris Theatre na Manhattanie obok 37-latki pojawili się nie tylko Michele Morrone, Anna-Maria Sieklucka oraz Simone Sussina, ale i nowy ukochany Blanki.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Choć Blania zarówno wizytą w USA, jak i samym wielkim dniem wciąż jest niezwykle podekscytowana, nie da się nie zauważyć, że jej entuzjazm nie jest współmierny z odbiorem "Kolejnych 365 dni" przez widzów i krytyków.
W związku z tym, że film można już oglądać na platformie Netflix, w sieci pojawiają się pierwsze recenzje. Jak można się było spodziewać, tak jak w przypadku poprzednich części, przeważają krytyczne opinie. Suchej nitki na produkcji nie zostawia nie tylko wymagająca polska publiczność, ale i zagraniczni recenzenci.
W recenzji dla "Variety" Jessica Kiang tak opisuje to, co zobaczyła w najnowszej części kontrowersyjnego erotyku:
Laura w końcu dochodzi do wniosku, że być może facet, który ją porwał i zniewolił seksualnie, a teraz zazdrośnie monitoruje każdy jej ruch, nie jest księciem, w którego uwierzyła. Do tego były potrzebne trzy filmy, upadające małżeństwo, postrzelenie, stracona ciąża, wypadek samochodowy i cierpliwy, gorętszy i nawet bogatszy facet, ale co tam. Niech żyje feminizm - pisze prześmiewczo.
Kobieta zwraca także uwagę na pozafabułowe kwestie, narzekając zarówno na muzykę, jak i stroje:
Piosenki są w 100 procentach nie do odróżnienia, a wszystkie teksty napisane są przez ten sam algorytm - zauważa.
(...). Stroje są straszne - pisze wprost.
Kiang ubolewa również, że ze względu na zamieszanie, jakie wzbudza "Kolejne 365 dni", najprawdopodobniej wkrótce doczekamy się kolejnych części filmu....
Podobne odczucia ma Greg Wheeler z "The Review Geek".
Boże, ten film wydawał się trwać rok. To kolejna bolesna przeprawa przez pozbawioną fabuły, pełną seksu, przeciętną, nijaką zabawę - ocenia wyraźnie zmęczony tym, co zobaczył i określa film najgorszym ze wszystkich części:
Biorąc pod uwagę bardzo niską poprzeczkę, którą ustawiły poprzednie dwa filmy, być może zaskakujące jest, że poprzeczka została obniżona jeszcze bardziej. Trzeci film ma jeszcze mniej fabuły i jeszcze mniej sensu - pisze, ubolewając nad "tandetnymi dialogami".
Jonatan Wilson z "Ready Steady Cut" też ma problem, by dostrzec w filmie cokolwiek pozytywnego. Krytyk sugeruje, że nie jest w stanie ocenić pozycji, tak jak zazwyczaj ocenia inne, bowiem fabuła jest uproszczona do minimum:
W tym filmie jest jeszcze mniej fabuły niż zwykle, co jest pewnego rodzaju osiągnięciem - stwierdza i dodaje zaskoczony tym, co zobaczył:
Dużo tu pomysłowości, kłamliwych dialogów i więcej scen seksu niż kiedykolwiek - znowu, niezłe osiągnięcie - ironizuje, następnie podsumowując:
Poprzedni film z tej serii nie był dobry, ale wydawało się, że do czegoś zmierza. "Kolejne 365 dni" zaprzepaszcza praktycznie wszystko, wymiatając z pola widzenia gangsterski spisek i skupiając się wyłącznie na romansie. Choć może romans nie jest właściwym słowem. Nawet obfite sceny seksu zaczynają wydawać się nużące, ale jeśli czujesz się na siłach, możesz przynajmniej dostrzec użyte tu zestawienie - dzikie i pierwotne zachowania Massimo, czułe i romantyczne Nacho - by podkreślić wewnętrzny dylemat Laury. To właściwa technika filmowania. Użyta jednak w niewłaściwym filmie - czytamy.
Tak, kontynuacja "365 dni" to absolutny śmieć - zaczyna się zaś szczera do bólu recenzja Nicka Levine'a, która pojawiła się na portalu "NME". Nieudolnie wyreżyserowany przez Barbarę Białowąs i Tomasza Mandesa rzekomo erotyczny thriller jest żmudny, sztywny i pełen nieprzekonujących, pozbawionych napięcia scen seksu - wskazuje, na koniec sugerując, że podczas seansu widz będzie miał ochotę upić się tak, jak podczas większości scen robi filmowa Olga.
Myślicie, że Blania i spółka już czytali, co piszą o filmie zagraniczne serwisy?