W kwietniu mediami wstrząsnęła wiadomość o tym, że uchodzący za przykładnego ojca Jarosław Bieniuk został zatrzymany pod zarzutem podejrzenia o brutalny gwałt na modelce, Sylwii Sz. Do sytuacji miało dojść w nocy z 12 na 13 kwietnia w jednym z sopockich hoteli. Kobieta zeznała, że były sportowiec odurzył ją narkotykami, by następnie zmusić do brutalnego stosunku. Jarek od początku nie przyznawał się do winy, twierdząc, że jego "koleżanka", kierując się chęcią wyłudzenia pieniędzy, wszystko zmyśliła. Jak można się domyślać, rzekoma ofiara Bieniuka utrzymuje zupełnie inną wersję wydarzeń.
Wobec zaistniałych rozbieżności w zeznaniach policja miała spory problem z ustaleniem, co właściwie stało się feralnej nocy. Jedyna kwestia, którą udało się ustalić, to obecność narkotyków podczas schadzki tej dwójki. Na podstawie tego faktu postawiono Bieniukowi dwa zarzuty w związku z naruszeniem ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii. Konkretnie chodziło o nieodpłatne użyczenie narkotyków dwóm osobom, w tym kobiecie, która złożyła zawiadomienie o popełnieniu gwałtu.
Choć początkowo zakładano, że śledztwo ma dobiec końca we wrześniu, sopocka prokuratura wystąpiła o przedłużenie do listopada. Jak właśnie ustaliła Wirtualna Polska, w końcu udało się je zakończyć. Z informacji, której udzieliła Grażyna Wawryniuk z Prokuratury Okręgowej w Gdańsku wynika, że do sądu trafił jedynie akt oskarżenia dotyczący udzielenia narkotyków. W toku postępowania nie znaleziono zaś dowodów, które miałyby potwierdzać słowa Sylwii Sz. dotyczące brutalnego gwałtu. Co za tym idzie, 40-latkowi grozi maksymalnie do trzech lat pozbawienia wolności.