Księżna Kate ogłosiła w marcu, po wielu miesiącach spekulacji i absurdalnych domysłów, że zmaga się z chorobą nowotworową. Wiązało się to oczywiście z porzuceniem publicznych wystąpień i usunięciem się w cień. Istniało sporo obaw, że brytyjskie tabloidy i media w ogóle nie uszanują prywatności Kate i będziemy zalewani wręcz doniesieniami na temat jej zdrowia. Tak się jednak nie stało, a księżna mogła dochodzić do zdrowia w względnym spokoju - przynajmniej tym medialnym. Niestety, bulwarówki nie znoszą ciszy i ta idylla nie mogła trwać wiecznie.
Ostatnie tygodnie to wzmożone zainteresowanie gazet tym tematem i swoisty wyścig, w którym stawką jest odgadnięcie, jak czuje się Kate i kiedy można spodziewać się jej "wielkiego powrotu". Tak, odgadnięcie, bo nikt chyba nie wierzy w to, że którakolwiek z gazet ma faktycznie jakikolwiek dostęp do księżnej i realnych informacji na temat jej zdrowia. A jak to ze zgadywaniem bywa, można nie trafić… I tak mogliśmy przeczytać, czasami w odstępie kilku godzin, że Kate czuje się dużo lepiej, że jej stan jest bardzo poważny, że niebawem wróci do obowiązków i że nie wróci do nich nigdy. Na oficjalny komunikat w tej sprawie nie ma co liczyć, a książę William, zapytany o zdrowie żony podczas spotkania z poddanymi, szybko zbył pytanie i zmienił temat. Ktoś może powiedzieć, że takie zagrania dają jeszcze większe pole do popisu tabloidom, ale niezależnie od tego, jaka jest prawda, Kate i jej najbliżsi zasługują na spokój. Ten został jednak przehandlowany już wiele lat temu, gdy rodzina królewska w trosce o wizerunek weszła w toksyczną relację z angielskimi gazetami. A te, jeśli nie dostaną tematu na pierwszą stronę, to go po prostu stworzą…
Wracamy do kraju, a tutaj bez zmian - niezależnie od władzy, festiwal w Opolu to dla widzów już w zasadzie nie konkurs piosenki, a polityczna przepychanka. Tegoroczna edycja opolskiej imprezy wywołała sporo emocji jeszcze przed jej rozpoczęciem, a szczególnie dużo uwagi poświęcano nazwiskom, których tym razem do udziału nie zaproszono. A ci, którzy tego zaszczytu dostąpili, musieli zmierzyć się z falą krytyki. Krytykowano wszystko i wszystkich - począwszy od aranżacji Adama Sztaby, przez siermiężne żarty prowadzących, na kreacjach i wyglądzie kończąc. Najbardziej oberwało się Kayah i to do tego stopnia, że piosenkarka wystosowała na swoich social mediach obszerny post. Opisała w nim wiele niedogodności i problemów ze zdrowiem, z którymi musiała się zmierzyć, a które mogły wpłynąć na to jak zaprezentowała się w Opolu. Swój debiut w świecie skandali zaliczyła też Bovska - utalentowana wokalistka czarowała na scenie nie tylko głosem, ale i dekoltem, a niektórzy ponoć dojrzeli tam więcej niż powinni.
Kobiety w tzw. świecie rozrywki nie mogą wygrać. Są za młode, za stare, zbyt poprawione, niedostatecznie wygładzone. Za seksowne, ubrane jak na pogrzeb. Ulica to nie scena, scena to nie klub ze striptizem. Za duży dekolt, za małe cycki. Muzyka to nie polityka, ale jak można milczeć, gdy łamana jest konstytucja. I tak w kółko! Wydaje się, że doszliśmy już do takiego punktu, w którym zwykła konsumpcja rozrywki, bez wylewania swoich frustracji i jadu, jest praktycznie niemożliwa. Polityczne podziały i zbiorowe niezadowolenie zniszczyły nam nawet najprostsze przyjemności. Każdy jest wrogiem i celem ataku, pomimo, że chce nas tylko i aż zabawić. I choć odpowiadają za to głównie politycy, to nie ma się co łudzić, że ktokolwiek pośpieszy z jakąś misją naprawczą. Będziemy tak taplać się w swoim błotku, a imprezy, które powinny nas cieszyć i jednoczyć, będą tylko pretekstem do kłótni i awantur. I tak nam się będzie w tym polski domu wesoło żyło…
Szczyty absurdu osiąga też wrzawa wokół tanecznej pasji Anny Lewandowskiej. Trenerka od dłuższego czasu trenuje bachatę, chętnie chwaląc się postępami w sieci. Taniec ten należy do dość zmysłowych, co oczywiście raz po raz wywołuje spore kontrowersje. No bo jak to, mężatka tańczy z innym mężczyzną i, panienko najświętsza, ich ciała się czasami dotykają?! Toć to już zdrada, potwarz, wstyd dla męża i kompromitacja na całej linii. Początkowo może i nawet to było zabawne, teraz jest już tylko żałosne. Jak to świadczy o nas, jako o narodzie, że tematem tak szeroko zakrojonej i emocjonującej dyskusji jest fakt, iż Anna Lewandowska pobiera lekcje tańca? Bo ostatecznie tym właśnie to jest - zajęciami z instruktorem. Jeśli Monika Olejnik czuje, że to jest kwestia warta poruszenia w wywiadzie z Robertem Lewandowskim, a ten musi się tłumaczyć z tego, że żona po prostu tańczy, to chyba zbliżamy się powoli do ściany… Piłkarz słusznie zauważył, że skrajne reakcje to wynik różnic kulturowych. W Hiszpanii pląsy Ani nikogo nie dziwią, ani tym bardziej nie szokują. Trenerka cieszy się tam dobrą prasą i sympatią, bo w przeciwieństwie do wielu popularnych WAG, ma biznesy i pasje, które wychodzą daleko poza bycie eleganckim kwiatkiem u kożuszka męża.
I jak zwykle w takich przypadkach bywa, to co robi Lewandowska, niewiele tak naprawdę mówi o niej. Natomiast o nas mówi wszystko nasza reakcja i ta zbiorowa histeria. Jesteśmy tak pruderyjni i zniewoleni seksualnie przez lata kościółkowej i prawicowej propagandy, że seks widzimy wszędzie i to zawsze przez seksistowskie okulary. Tego typu uwagi i insynuacje nigdy nie są kierowane pod adresem znanych mężczyzn, bo ich ekspresja nie jest w żaden sposób penalizowana. Jeśli zmysłową tańczą z obcą kobietą, to są sexy. Jeśli otwarcie flirtują, wzdychamy do nich jeszcze intensywniej. Kobiety nie mają niestety takiego luksusu i albo są żoną, albo kochanką. Prawo do sensualności jest im odbierane w momencie założenia obrączki i już nie ma od tego odwrotu.
O wiele rzeczy posądzałbym Anię Lewandowską, ale o to, że swoim zamiłowaniem do tańca rozpęta ogólnokrajową dyskusję o tym, czy mężatce wypada tańczyć z innym facetem już niekoniecznie. Szkoda tylko, że my nie potrafimy rozmawiać o sensualności, bliskości, cielesności czy seksie. Mam tylko nadzieję, że Lewa tańczyć nie przestanie, bo gra na nerwach pruderyjnych Polaków to lepsze widowisko niż jej jakikolwiek trening.