Kiedy w lipcu w tragicznym wypadku zginęła aktorka serialu "Glee", Naya Rivera, dla bliskich jej osób zawalił się świat. Naya osierociła pięcioletniego synka, Joseya, którego wychowywała po rozstaniu z mężem, Ryanem Dorseyem. Po śmierci Nayi dziecko trafiło pod opiekę ojca i jego rodziny. Kilka tygodni później Ryan zaczął być widywany z siostrą zmarłej Rivery, 25-letnią modelką, Nickalayą.
Kilka dni temu do sieci trafiły zdjęcia ich obojga robiących wspólne zakupy. Informatorzy donieśli, że modelka wprowadziła się do domu, który na początku września wynajął Dorsey. Pojawiły się plotki, że ojciec dziecka i jego ciocia są parą. Nie wiedzieć czemu, nie wszystkim spodobało się to, że były mąż Nayi (z którą zresztą rozwiódł się dwa lata przed tragedią) mógł związać się z jej siostrą.
Nickalaya próbowała wyjaśniać na swoim Instagramie, że w tym momencie liczy się dla niej wyłącznie dobro rodziny. Dziewczyna zasugerowała, że nikt, kto nie znalazł się w tak dramatycznej sytuacji, nie powinien ich osądzać. Jednak wśród obserwujących profile modelki i aktora nie brakło internetowych trolli, którzy postanowili uprzykrzyć ich życie. Posypały się inwektywy, a Dorsey dostał nawet groźby śmierci za to, że związał się z siostrą byłej żony.
W tej sytuacji Ryan zdecydował się publicznie skomentować falę hejtu, jaka wylała się pod adresem jego i Nickalayi. Mężczyzna wyjaśnił, że modelka jest obecna w jego życiu, ponieważ bardzo potrzebuje jej jego syn, który dwa miesiące temu stracił matkę. Ryan dodał, że siostra Nayi jest teraz najbliższa osobą dla 5-letniego dziecka.
Josey zapytał mnie, czy Titi może z nami zamieszkać - mówi Dorsey. - Chcę, żeby Titi mieszkała z nami, bo jest teraz najbliższą mu osobą. I dlatego, że potrzebuję pomocy jako samotny ojciec, który musi połączyć pracę ze wspieraniem dziecka, które przeżyło koszmar. I który mierzy się z tym wyzwaniem od ponad 80 dni.
Dorsey dodał, że jest wdzięczny Nickalayi i pozostałym członkom rodziny, którzy wspierają go w tym trudnym czasie. Podkreślił, że taki stan rzeczy nie będzie trwał wiecznie, ale na tę chwilę jest jedynym wyborem ze względu na dobro dziecka.
Po tym wszystkim, co przeszedł, jak można odmówić jego prośbie? I z jakiego niby powodu miałbym to robić? Z powodu jakichś obcych ludzi, którzy wylewają swoją nienawiść w oparciu o pochopne, nielogiczne stwierdzenia tabloidów. To smutne. To naprawdę bardzo smutne - podsumował Dorsey.