W środę późnym wieczorem czasu polskiego doszło do zamieszek w USA. Były one wynikiem wystąpienia Donalda Trumpa, który kolejny raz zapewniał o fałszerstwach wyborczych i ogłosił się zwycięzcą niedawnych wyborów prezydenckich. Po tych słowach na budynek Kapitolu ruszyli jego zwolennicy, którym udało się wedrzeć do środka.
Do zamieszek doszło w momencie certyfikowania głosów elektorskich, co było ostatnim krokiem w procesie zatwierdzania wygranej Joego Bidena. Niestety procedura została opóźniona o kilka godzin z powodu wtargnięcia do amerykańskiej świątyni demokracji wściekłego tłumu, który Donald Trump podjudzał wcześniej do bojkotowania wyniku wyborów.
Przemówienie Donalda Trumpa miało tego dnia wiele poważnych konsekwencji. W Waszyngtonie najpierw ogłoszono godzinę policyjną, a potem stan wyjątkowy aż do dnia po zaprzysiężeniu nowego prezydenta. Reakcje mediów i dziennikarzy są dla (prawie byłego) prezydenta miażdżące, a do akcji wkroczyły nawet Twitter i Facebook, które tymczasowo zablokowały jego oficjalne konta w serwisach.
Wydarzenia w USA budzą ogromne emocje także w naszym kraju. Wśród komentatorów tamtejszych zamieszek znalazła się nawet Julia Wróblewska, która ostatnio coraz lepiej odnajduje się w tej roli. Aktorka śledziła sytuację przed telewizorem i pomstowała na zwolenników Trumpa, którzy siłą wtargnęli do Kapitolu.
Celebrytka porównała też brutalność policji w kontekście zamieszek oraz protestów przeprowadzanych miesiące temu pod hasłem Black Lives Matter. Po szturmie zwolenników Trumpa na Kapitol podobne wnioski wysnuło zresztą wielu amerykańskich komentatorów, m.in. ze świata polityki i sportu.
Jeśli jeszcze ktoś chce mi napisać, że BLM byli tacy straszni? Tak ich traktowano, podczas gdy zwolennicy Trumpa mają wolny wstęp do Kapitolu i robią sobie "imprezkę" w środku - napisała oburzona, dołączając nagranie służb pałujących uczestników protestów BLM.
Warto wspomnieć, że w efekcie starć wyborów Trumpa z policją cztery osoby poniosły śmierć. Odwróciło się od niego wielu Republikanów, w tym nawet Mike Pence, wiceprezydent USA i jego dotychczasowy bliski współpracownik, który odmówił dalszego kwestionowania wyniku wyborów. Ostatecznie Trump oświadczył, że "kompletnie nie zgadza się z wynikiem wyborów", ale przekaże władzę następcy zgodnie z planem.