Program Elżbiety Jaworowicz "Sprawa dla reportera" zna z pewnością każdy posiadacz kablówki w Polsce. Nic dziwnego, biorąc pod uwagę fakt, że format emitowany jest od niemal czterech (!) dekad. Mimo że w każdym odcinku głównym tematem mają być ludzkie dramaty, producenci "umilają czas" widzom i poszkodowanym bohaterom. Ostatnio to "umilanie czasu" polega głównie na wysłuchiwaniu gwiazd disco polo.
Nie inaczej było ostatnio, gdy to w "Sprawie do reportera" gościł Paweł Jasionowski z zespołu Masters. Występ discopolowca, biorąc pod uwagę to, co dzieje się w programie, nie byłby niczym nadzwyczajnym, gdyby nie wyjątkowo nietrafiony repertuar. Zrozpaczonej pani Marynie, której mąż utrudnia kontakty z dziećmi, lider grupy zaśpiewał utwór "Żono moja". Kobieta - w odróżnieniu od zadowolonej Jaworowicz - była zakłopotana do tego stopnia, że nie wytrzymała i się popłakała.
Jak można się domyślić, po emisji odcinka zawrzało. Internauci nie kryli oburzenia brakiem wyczucia ze strony zarówno produkcji, jak i grupy Masters. Do całego zamieszania postanowił odnieść się nagle menedżer zespołu. Marek Kłosiński nie widzi w występie swojego podopiecznego niczego niestosownego.
Nasza twórczość skierowana jest do wszystkich tych, którzy lubią zabawę. Zawsze mamy dobre przesłanie. Trudno, żeby ktoś śpiewał i płakał - wyjaśnia prosto. Jeśli chodzi o ten konkretny przypadek, to nie można tak podejść do sprawy, że ta piosenka się tylko źle kojarzy. Bo jeżeli ta pani przez tyle lat żyła ze swoim partnerem, to znaczy, że były też między nimi dobre chwile, to nie była tragedia cały czas. Paweł zaproponował jej do posłuchania ten utwór właśnie po to, by pomyślała o tych dobrych chwilach - tłumaczy na łamach "Plejady" Marek Kłosiński.
Menadżer Masters właściwie widzi tylko jeden problem w tej sytuacji i jest nim nastawienie widzów. Wyjaśnia, że nie ma co szukać dziury w całym, tylko zaakceptować to, że w "Sprawie dla reportera" grane jest disco polo, bo to dla dobra bohaterów.
Z naszych obserwacji nie wynikało, że to była jakaś tragedia dla niej, tylko przypomnienie dobrych chwil, które spędziła z mężem. Tak trzeba podejść do tej sprawy, a nie zastanawiać się, czy takie wykony powinny być. Stoję na stanowisku, że powinny być, by dodać ludziom otuchy i dobrej energii, by pocieszyć - wyjaśnia, przekonując, że utwór "Żono moja" ponoć niejednokrotnie godził zwaśnionych małżonków:
Piosenka "Żono moja" stała się hymnem dla małżeństw, nie ma bez niej polskiego wesela. Nawet był taki moment, że Paweł powiedział, że skłóceni partnerzy się przy tym utworze godzili, że zapomnieli o złych rzeczach, że podawali sobie rękę. Ludzie często dziękują nam za tę piosenkę, mówią, że była im potrzebna. I tutaj też mieliśmy takie założenie. Niestety nie wszyscy to tak odebrali - argumentuje i powołuje się na dobre intencje, wyrażając bezsilność względem odbioru występu:
Zamysł produkcji był taki, by zakończyć tę sytuację jakimś miłym akcentem, a nie, żeby "dokopać". Trzeba powiedzieć jasno: my jesteśmy od tego, by dawać ludziom szczęście i radość. Nie jesteśmy kabaretem, który naśmiewa się z kogokolwiek. Zajmujemy się tworzeniem muzyki do tańca, przy której ludzie mają się cieszyć. Nie może to być odbierane inaczej! A jeśli ktoś odbiera to inaczej, to... co możemy zrobić? Tacy są ludzie i tyle.
Kłosiński wskazuje, że za reakcje widzów być może odpowiada montaż formatu i podkreśla, iż sytuacja nie zniechęca ich do dalszego pojawiania się w telewizji:
Oczywiście, że drugi raz przyjęlibyśmy to zaproszenie, bo jesteśmy dla wszystkich, nie gramy dla wybranych.
Na zakończenie przedstawiciel grupy wyjaśnia, że pani Maryna mimo łez była zadowolona z "koncertu":
W kuluarach przed i po programie mieliśmy kontakt z tą kobietą. Była niezwykle sympatyczna, nie było z jej strony plucia w nas jadem, że "co to za głupoty?". Wręcz przeciwnie, bardzo nam było miło z nią chwilę porozmawiać, poza tym ona chętnie robiła sobie z nami zdjęcia. W żaden sposób nie odczuliśmy szykanowania czy złości z jej strony. Na pewno nie ma do nas pretensji o ten występ - przekonuje.
Nie możecie się już doczekać kolejnych atrakcji, jakie przygotowali widzom producenci "Sprawy dla reportera"?