Prince Michael II zwany Blanketem nie poszedł w ślady ojca i stroni od show biznesu. 22-latek nie może niestety nic poradzić na to, że wciąż jest nie lada "kąskiem" dla fotografów, którzy polują na jego zdjęcia. Wygląda na właściciela fortuny o wartości 150 milionów dolarów?
Niespełna dekadę po śmierci Michaela Jacksona na platformie HBO ukazał się dokument "Leaving Neverland", za którego sprawą na jaw wyszły mroczne skłonności do pedofilii "króla popu". Spekulowano nawet, że jedną z ofiar molestowania muzyka mógł być jego własny syn, Prince Michael, do którego przylgnął przydomek Blanket.
Do osiągnięcia pełnoletniości "Bigi" (bo tak zwracają się do niego teraz bliscy) pozostawał pod opieką babci. Tożsamość jego matki do dziś nie jest znana - mówi się, że na świat sprowadziła go anonimowa surogatka. W przeciwieństwie do innych dzieci znanych i lubianych, Blanket nie poszedł w ślady słynnej rodziny, a blasku fleszy skutecznie unika od wielu lat, żyjąc ze swojej fortuny, którą szacuje się na 150 milionów dolarów.
I o ile Blanket przeważnie omija branżowe imprezy, odwiedzając jedynie wydarzenia poświęcone swojemu zmarłemu przed laty ojcu, Amerykanin od czasu do czasu daje się sfotografować lokalnym fotografom w rodzinnym Los Angeles. W środę 22-latek był widziany nieopodal swojej rezydencji w słynnym Calabasas, gdy opuszczał kawiarnię z kubkiem w dłoni.
Syn legendy popu ściął długie włosy, które sięgają mu teraz żuchwy. Ubrany był w zwykłe spodenki i T-shirt z wizerunkiem Batmana, a na nogach miał niewyróżniające się sneakersy. Zupełnie tak, jakby nie miał zamiaru zwracać na siebie uwagi. W końcu, jak wiemy, nie przepada za publicznym pokazywaniem swojej osoby.
Podobny do Michaela?