Czy drugi sezon "Detektywa" to porażka?
Pierwszy był fenomenem, zgarnął masę nagród. Teraz fani nie są zachwyceni... Zobaczcie dlaczego. Premiera finałowego odcinka już jutro.
Sezon pierwszy rzucił widzów i krytyków na kolana. Posypały się nagrody, peany w prasie i prace doktorskie analizujące fabułę. Serial Nica Pizzolatto miał jakość dobrego filmu kinowego, tyle że podzielonego na odcinki. Z jakiegoś powodu sezon drugi chyba nie może się z nim równać.
Co tak naprawdę zawiodło? Szukamy słabych punktów, które sprawiły, że całkiem niezły serial z odcinka na odcinek traci widownię
Matthew McConaughey i Woody Harrelson zawiesili poprzeczkę wysoko - wydawało się, że bez nich trudno będzie w ogóle kręcić dalej. Ci dwaj panowie są nie tylko świetnymi aktorami: ich przyjaźń poza ekranem sprawiła, że byli wyjątkowo zgrani na planie Detektywa.
A jak jest w drugim sezonie? Tu każdy gra solowo. Vince Vaughn w roli cynicznego biznesmena z gangsterską przeszłością stracił komediowy dryg i wygłasza mało zabawne monologi. Taylor Kitsch to przystojniak, ale w zanadrzu ma jedną minę. Colinowi Farrellowi - najbardziej charakternemu z całej obsady, brakuje z kolei głębi. Miota się pomiędzy przygnębieniem a chęcią przywalenia komuś w pysk. Do Rachel McAdams trudno się jednak przyczepić: jest seksowna i przekonująca w roli walczącej z nałogami pani detektyw, która ma swoją "ciemną stronę". Ale do charyzmy McConaugheya wciąż tu daleko.
W zamyśle twórców sezon drugi miał być mroczny i zakręcony, jak kino Davida Lyncha, a jego postacie miały być wielowymiarowe i zmagać się ze swoimi demonami. Pytanie, czy ktoś tu czasem nie przesadził. Grany przez Farrella Ray Velcoro przed laty zabił człowieka, mszcząc się za gwałt na swojej żonie. Teraz jest wrakiem, który nie umie utrzymać nerwów na wodzy i odurza się, by zagłuszyć niepokoje. Do tego dochodzi skomplikowane życie rodzinne i walka o opiekę nad dzieckiem.
Podobnie rzecz ma się z szeryf Ani Bezzerides: trudne dzieciństwo, nieodpowiedzialny ojciec hipis-nauczyciel duchowy, źle prowadząca się siostra i szereg własnych słabości, które nie pomagają w dzierżeniu poważnej funkcji. Tych dwoje to już temat na dramat społeczny. A mamy tu jeszcze trzeciego oficera, Paula Woodrugha, który cierpi na zespół stresu pourazowego i walczy ze swoją orientacją seksualną...
Razem tworzą tak ciężkie trio, że przypadek, nad którym pracują, wydaje się przy tym nudny.
Ustaliliśmy jedno: wątki głównych bohaterów są zbyt barokowe. Samych postaci też jest niemały tłum, szczególnie w drugim planie - trzeba robić notatki, by nadążyć za fabularnym śledztwem. Zwłaszcza, że postępuje ono według schematu z przysłowia: im dalej w las, tym więcej drzew. Pierwotny powód dochodzenia - zagadkowa śmierć zarządcy kalifornijskiego miasteczka, Bena Caspere, grzęźnie w sieci intryg i dygresji. W którymś momencie nie wiadomo już, o co chodzi i jak dotarliśmy do tego punktu. Zamiast napięcia i jeżących włos na głowie zagadek, dostajemy chaos fabularny.
Pierwszy duży spadek widowni serial zaliczył już po emisji drugiego odcinka. Potem było już tylko gorzej... Nie pomogły opracowania w stylu "O co naprawdę chodzi w 2. sezonie "Detektywa"?", zamieszczane w różnych amerykańskich portalach.
W budowaniu mitologii pierwszego Detektywa pomógł wydatnie motyw okultyzmu, który nie tylko wyjaśniał dziwaczność i brutalność popełnianych morderstw, ale też podszywał klimat serialu niepokojem. W sezonie drugim jedynym akcentem nawiązującym do mrocznych klimatów z pierwszego jest niedoszły zabójca Velcoro przebrany za ptaka. Nic Pizzolatto okultyzm postanowił zastąpić seksualnym rozpasaniem. Dom zamordowanego Bena Caspere'a jest niczym muzeum erotyki, a w dalszej części akcji temat prostytucji zyskuje coraz większe znaczenie.
W pierwszej części sezonu seks zdaje się marnym, nic niewnoszącym zamiennikiem. Od szóstego odcinka sprawy przybierają jednak bardziej dynamiczny obrót, a zza kulis usług seksualnych wyłania się prawdziwe bagno nadużyć i zbrodni, całość nabiera odpowiedniego ciężaru.
Tematem poprzedniego sezonu było tropienie wyrafinowanego oprawcy młodych kobiet. Temat tego jest przez dłuższy czas niejasny. Otóż Detektyw 2 to opowieść o korupcji, w którą zamieszani są lokalni urzędnicy, korporacyjne szychy, a być może również strażnicy prawa. Problem ważny, ale czy na ekranie może wypaść bardziej atrakcyjnie niż morderstwo? Czy historia o okradzionym biznesmenie i gangsterze, który oszukuje szefa robiąc interesy z innym może wciągnąć tak, jak odwołująca się do pierwotnych emocji brutalna zbrodnia popełniona na młodej kobiecie? Żeby dociążyć temat twórcy dorzucają do spraw związanych z korupcją trochę zgnilizny moralnej, stąd rozbudowany kontekst społeczny. Wciąż nie ma tu raczej mowy o obgryzaniu paznokci, czy zasłanianiu oczu z przerażenia podczas seansu.
Czym jest tajemniczy składnik, który sprawił, że pierwszy sezon Detektywa wciągał jak nałóg? Jeśli cokolwiek takiego istnieje, jest nim z pewnością reżyseria, w ramach której umiejętnie odważono, ile ma być filozofowania, ile grozy, czy dowcipu. W sezonie drugim fabułę przekombinowano, więc całość bardzo powoli się rozkręca. Dopiero ostatnie dwa odcinki wynagrodziły widzom cierpliwe czekanie. W epizodzie 6 i 7 intryga nabiera kolorów - mroczny światek przestępczy i sprzymierzone siły prawa stają do pojedynku. Wreszcie mamy tu prawdziwe emocje, akcję i suspens. A między dwojgiem aktorów wybucha nawet niespodziewana chemia.
Wielkie dzieła potrzebują czasu, by dotrzeć ze swoim przesłaniem. Uznawany za arcydzieło film Chinatown Romana Polańskiego, do którego z racji tematyki porównuje się drugi sezon Detektywa, także ma powolne tempo i przez długi czas usypia czujność widza, by w końcówce zaskoczyć szokującym wyjaśnieniem.
Finałowy, prawie półtoragodzinny odcinek wyemitowany zostanie w Stanach już jutro, w Polsce zaś w poniedziałek.