Rocznica śmierci George'a Michaela. Najbliższy przyjaciel gwiazdora ujawnia PORUSZAJĄCE FAKTY (ZDJĘCIA)
Andrew Ridgeley, przyjaciel George'a i współtwórca Wham!, wydał książkę, w której wspomina legendę popu. "George Michael był pucołowatym, nieśmiałym chłopakiem. Sporo czasu musiało minąć, zanim przestał tak siebie postrzegać".
W Boże Narodzenie cztery lata temu media obiegła tragiczna i niespodziewana informacja o śmierci George'a Michaela. Ikona muzyki zmarła w swoim domu w hrabstwie Oxfordshire. Przyczyną była choroba serca, chociaż okoliczności śmierci artysty do dzisiaj pozostają niejasne.
Przez dekady najbliższym przyjacielem George'a Michaela był Andrew Ridgeley, jego kolega ze szkoły, który tworzył z nim także zespół Wham!. Ridgeley zebrał wspomnienia o artyście w poruszającej książce "George i ja", która ukazała się w tym roku. W Polsce publikację wydało wydawnictwo Znak. Andrew Ridgeley opisał w niej, jak poznał George'a, jak wyglądały kulisy ich fantastycznej kariery i jak dowiedział się o śmierci najlepszego przyjaciela.
Wspomnienia Ridgeleya pokazują George'a Michaela jako nieśmiałego chłopaka, który zawsze marzył o karierze muzycznej. Nawet gdy Wham! skończył działalność (zespół grał jedynie pięć lat), przyjaciele potrafili zaakceptować fakt, że George chce robić karierę solową. George Michael i Andrew Ridgeley mieli zaledwie po 18 lat, gdy ich zespół okazał się światową sensacją.
Przeczytajcie, jak wyglądała przyjaźń jednego z głośniejszych duetów w historii muzyki.
"Yog, ze swoimi okularami i niesforną czupryną, pilnie potrzebował metamorfozy, odkąd tylko pojawił się w szkole Bushey Meads. Głównie z powodu okularów, których nie znosił, a jeszcze bardziej z powodu włosów, których wręcz nienawidził. (…) Yog należał do jednej z pierwszych znanych mi osób, która przerzuciła się na soczewki kontaktowe (…). Kiedy pod koniec lat siedemdziesiątych zaczęliśmy razem robić muzykę, George był pucołowatym, nieśmiałym i zakompleksionym chłopakiem, niepewnym swojej orientacji, za to przekonanym o własnej nieatrakcyjności. Sporo czasu musiało minąć, żeby przestał tak siebie postrzegać, i nie było to z pewnością łatwe, ale kreacja stworzona jako pożywka dla ludu nie pozostawiła mu zbyt wiele przestrzeni do budowy prawdziwej tożsamości."
"Gdy przeszedłem korytarzem do pokoju George’a, zastałem w nim Shirlie. Siedziała na sofie w apartamencie, sam George leżał zaś jeszcze w łóżku. Na mój widok uśmiechnął się szeroko. W pokoju panowała swobodna i swojska atmosfera, ale George najwidoczniej chciał mi przekazać coś bardzo ważnego.
– Nie wiedziałem, czy ci to mówić… – powiedział, zerkając na Shirlie.
– Dawaj.
– …ale to zrobię: jestem gejem.
Nie jestem pewien, czy George spodziewał się po mnie negatywnej reakcji, czy wyobrażał sobie, że będę oburzony albo zawiedziony, ale dowiedziałem się później, że najpierw zwierzył się Shirlie.
– Tylko nie jestem pewien, czy jestem gejem, czy biseksem – dodał.
Po przekazaniu mi tej nowiny wyraźnie się odprężył, bo chyba zrozumiał, że nie robi mi to absolutnie żadnej różnicy. (…) Dla nas, trojga bardzo bliskich przyjaciół, zupełnie nic się nie zmieniło".
"Nie rozmawialiśmy o planach ujawnienia orientacji George’a. Nie widzieliśmy takiej potrzeby. Gejom żyło się wówczas znacznie trudniej niż dziś i George przeczuwał, że takie wyznanie tylko mu zaszkodzi, zarówno pod względem zawodowym, jak i osobistym. Wiedział, że jego ojciec raczej nie będzie tym zachwycony. I obawiał się, że ujawnienie orientacji wpłynie niekorzystnie na jego karierę właśnie w chwili, gdy zaczyna ona nabierać rozpędu".
"Oczy wszystkich były zwrócone na nas i George nie miał szans cieszyć się prywatnością. W pojedynkę mógł nieco przyspieszyć tempo i popuścić sobie cugli. W obrębie londyńskiej sceny gejowskiej i klubowej, w lokalach takich jak Mud Club i The Wag, powoli wyłaniała się jego prawdziwa orientacja. Poza bardzo wąskim kręgiem zaufanych ludzi zachowywał jednak ostrożność. (…) wiedział być może Neil Tennant, były wicenaczelny magazynu Smash Hits, a potem gwiazdor popowej grupy Pet Shop Boys".
"W 1998 roku, przyparty do muru, George wyznał publicznie, że jest gejem, ale pięć lat wcześniej zdążył już pożegnać zmarłego na AIDS partnera, Anselma Feleppę. Przeżył załamanie, a nie był w stanie otwarcie o tym mówić. Kto wie, jak by się potoczyły sprawy, gdyby zabrał głos wcześniej".
"Utwór Last Christmas powstał pewnego popołudnia 1984 roku w domu rodziców George’a. Oglądaliśmy właśnie mecz, gdy na George’a spłynęła znienacka wena. Pobiegł do swojego pokoju i szybko skomponował na klawiszach refren i zwrotkę. Po dodaniu akordów na syntezatorze oraz, rzecz jasna, dzwonków sań, wpadająca w ucho melodia miała już wielkie szanse na wejście do świątecznego kanonu".
"Święta budziły w nas chyba najgorsze instynkty, bo podobnie figlarna atmosfera panowała na planie teledysku Last Christmas. Zdjęcia w ośrodku narciarskim w szwajcarskim Saas-Fee producenci zaplanowali na listopad. W latach osiemdziesiątych wielu ludzi aspirowało do spędzania urlopu na nartach, więc przytulny alpejski domek i ogień trzaskający w kominku wydawały się idealnie pasować do przesyconej hedonizmem atmosfery ibizyjskiego Clubu Tropicana, gdzie spędziliśmy z George’em kilka upojnych dni. Tym razem w towarzystwie grupy rozentuzjazmowanych znajomych całymi dniami wygłupialiśmy się w śniegu, piliśmy hektolitry miejscowego wina i niekiedy radośnie obnażaliśmy się w miejscach publicznych".
"Poza kadrem non stop trwała huczna impreza. To, że nasi znajomi mieli występować jako statyści w świątecznym pewniaku, chyba im umknęło na fali radości z darmowych wakacji. Wszystkie koszty pokrywała firma i towarzystwo najwyraźniej chciało to maksymalnie wykorzystać. Nie ukrywam zresztą, że my też. Kiedy przyjechaliśmy z George’em do Saas-Fee dzień po pozostałych, wszyscy byli już nieźle zaprawieni. Nasz pierwszy wspólny wieczór skończył się przedwcześnie po tym, jak wskoczyliśmy na golasa do basenu, a któryś z kumpli łyknął ze dwa litry chlorowanej wody i puścił efektownego pawia na jeden z filtrów".
"Podczas przerw w zdjęciach George lądował często obok krzesła reżysera, z zegarmistrzowską dokładnością przeglądał materiały robocze i kazał wycinać wszystkie fragmenty, na których wyglądał - w swoim mniemaniu oczywiście - niechlujnie lub grubo. Ujęcia, na których jego fryzura była choć trochę rozwichrzona, również musiały zostać w montażowni".
"Około szesnastej w dniu Bożego Narodzenia 2016 roku zadzwonił mój telefon. Święta spędzałem ze znajomymi w Londynie i właśnie napisałem SMS-a do George’a, który wcześniej zgodnie ze swoim wieloletnim zwyczajem wysłał mi paczkę świąteczną: pudło pełne smakołyków. Yog, jak zwykle dziękuję za prezent! - napisałem. Mam nadzieję, że dobrze się bawisz w te święta. Liczę, że złapiemy się w nowym roku, daj znać, gdzie i kiedy będziesz. Całusy, A."
"Poczułem się, jakby ktoś mnie zdzielił pięścią w brzuch. Jakby ziemia usunęła mi się spod nóg. Przeżyłem głęboki wstrząs i nie do końca pojmowałem, co słyszę. Szczegóły dotyczące okoliczności jego śmierci weszły mi jednym uchem, a wyleciały drugim. Mój najlepszy przyjaciel zmarł w dniu Bożego Narodzenia, a teraz jego siostra musi powiadomić mnie o tym telefonicznie".
"George je uwielbiał, a piosenka Last Christmas niezmiennie przypominała o zbliżających się świętach. Trzydzieści lat po premierze jej melodia była wszechobecna. A teraz miał przypominać o śmierci George’a".
"Przez krótką chwilę Wham! był jednym z najpopularniejszych zespołów na ziemi i zarazem sensacją na rynku muzycznym. My byliśmy zaś przede wszystkim najlepszymi kumplami".