Mimo kary grzywny zasądzonej na kilkadziesiąt tysięcy złotych, Marcelina Zawadzka nie zamierza na sobie oszczędzać. W niepozornym dresie udała się do jednego z warszawskich salonów, gdzie robiła się na bóstwo. Czy Max Gloeckner doceni jej starania?
O Marcelinie Zawadzkiej pisze się ostatnio głównie w kontekście wyroku w sprawie karuzeli VAT-owskiej i związku z Maxem Gloecknerem - sprzedawcą "zaczarowanych" bransoletek mających "regulować częstotliwości wydzielane przez ludzki organizm". Kwestia sądowych rozpraw na szczęście dla Marceliny została już oficjalnie zamknięta, teraz więc celebrytka może w pełni skoncentrować się na sobie i swoim wybranku.
W ubiegłym tygodniu Zawadzka została dostrzeżona przez warszawskich fotoreporterów, gdy akurat przybywała na zabiegi do salonu piękności. Na pierwszy rzut oka można by jej nie rozpoznać. Skrytą pod czapką z daszkiem celebrytkę zdradzała jednak masywna torebka Saint Laurent za prawie 14 tysięcy złotych. Ze zdjęć możemy wydedukować, że Marcela skusiła się na manicure. Ostatecznie wybór padł na zaokrąglone końcówki paznokci i bladoróżowy lakier.
Przypomnijmy: Rozanielona Marcelina Zawadzka wtula się w muskularnego Maxa Gloecknera na randce w Sopocie (ZDJĘCIA)
Zobaczcie Marcelinę Zawadzką w naturalnym wydaniu.
Marcelina pojawiła się przed salonem piękności w niepozornym miętowym dresie z weluru, różowych skarpetkach i białych butach sportowych. Z jej ramienia zwisała torebka Saint Laurent model Jamie za skromne 13,5 tysiąca złotych.
Biorąc pod uwagę wydarzenia ostatnich miesięcy, każda chwila, w której Zawadzka może odciągnąć myśli od kwestii finansowych, jest na wagę złota.
Zabieg wyraźnie poprawił Marcelinie humor. Na jej twarzy pojawił się promienny uśmiech.
Decyzją sądu Marcelina Zawadzka ma zwrócić Skarbowi Państwa okrągłe 60 tysięcy złotych. Choć niewątpliwie jest to wysoka cena, celebrytka może w końcu zakończyć temat VAT-owskiej karuzeli, który ciągnął się za nią przez wiele miesięcy.