Tak Krzysztof Krawczyk pisał o najpiękniejszych i NAJTRUDNIEJSZYCH chwilach w książce "Życie jak wino" (ZDJĘCIA)
10 lat temu Krzysztof Krawczyk napisał książkę "Życie jak wino", w której wrócił wspomnieniami do młodości i czasów, gdy robił karierę w show biznesie. Pisał o błędach, porażkach, sukcesach i miłości. Wybraliśmy z niej dla Was najciekawsze i najmocniejsze fragmenty.
W sobotę pogrążona w bólu żona, rodzina, przyjaciele i fani pożegnali Krzysztofa Krawczyka. 74-letni piosenkarz zmarł 5 kwietnia. Zostawił po sobie mnóstwo przebojów i wiele wspomnień.
Dziesięć lat temu na rynku ukazała się książka autorstwa wokalisty i jego menadżera, Andrzeja Kosmali, w której gwiazdor przedstawił najciekawsze i najbardziej przejmujące momenty swego życia. W autobiografii "Życie jak wino" Krawczyk wrócił wspomnieniami do czasu, gdy jako 18-latek stracił ojca, opisując, jak rodzina popadła w biedę. Piosenkarz sporo miejsca poświęcił też pobytowi w Stanach Zjednoczonych, w których próbował zrobić karierę w stylu Elvisa Presleya.
Ważną bohaterką biografii Krawczyka jest oczywiście jego ukochana żona, Ewa, którą piosenkarz poznał w USA i dzięki której wrócił na prostą po zawirowaniach związanych z nałogami.
Wybraliśmy dla Was kilka najciekawszych fragmentów.
W autobiografii Krawczyk wrócił wspomnieniami do tragicznego dla niego wydarzenia, jakim była śmierć ojca. Krzysztof miał wtedy niespełna 18 lat, o śmierci taty dowiedział się w szpitalu:
"Łóżko mojego Ojca i Przyjaciela było… puste?! Zapytałem przechodzącego sanitariusza „gdzie jest pan January Krawczyk?”. Sanitariusz o twarzy koloru ziemi, niewyrażającej żadnych uczuć z ironicznym uśmiechem (tak! Musiał być albo pijany, albo o było chodzące po ziemi głupie bydlę!), oświadczył: „Pan Krawczyk? On jest na dole” – „Gdzie na dole?” – pytam już zdenerwowany – „W trupiarni”, padła odpowiedź.
Miałem wtedy prawie 18 lat i byłem tą okropną tragedią ogłuszony, z dziwnym wrażeniem (niemal fizycznym), że wyrwano mi z piersi kawał mięsa i dziura, która pozostała, krwawi i boli.
Bałem się spać w domu, który wszystkim przypominał mi JEGO! Kochani Żydzi (dzisiaj Rodzinę tę traktuję jak członków swojej Rodziny) Państwo Lichtmanowie (rodzice Mariana – mojego wiernego i kochanego Przyjaciela) przygarnęli mnie i mieszkałem z Nimi przez jakiś czas. Stworzyli mi tak fajne warunki, a Marian tak się mną po bratersku zajął, że nigdy Im tego nie zapomnę. Poza tym wiem, jaki to miły, wesoły i bezkonfliktowy naród! Bóg z nimi!" - pisał Krzysztof Krawczyk.
Krawczyk wspominał, że po śmierci ojca jego rodzina żyła w biedzie:
"Pamiętam siebie, 18-latka, jak po śmierci Ojca, kiedy żyliśmy w biedzie, stałem pod kuchnią łódzkiej restauracji i chłonąłem nozdrzami zapach schaboszczaka" - pisał w książce.
W książce "Życie jak wino" Krawczyk wspominał też swój pierwszy kontakt z zachodnim światem. Opisywał swoją pierwszą podróż do NRD:
"Nie zapomnę, jak gdzieś w górach musiałem się przebijać moją dacią. To były takie duże góry, że myślałem, iż jestem w Alpach. A to jakaś firma wędliniarska mnie wynajęła. Ich wędliny swoim smakiem zrekompensowały cały trud. Samochód mi się wtedy zepsuł. Bo ja miałem szczęście do samochodów, które się psuły. Pamiętam jak dziś, że jak dojechałem i zobaczyłem, że gramy dla firmy wędliniarskiej, to zwariowałem. Do dziś pamiętam te gorące parówki i tę szyneczkę westfalską suszoną na słońcu, i te ich sery. I jak wypiłem do tego kufel piwa! Jak niewiele nam wtedy do szczęścia brakowało!
Pamiętam, jak ugościłem Andrzeja Kosmalę w 1977 roku w Berlinie Wschodnim. Mogło się to źle dla nas skończyć. Pod kiełbasę salami i takie śmierdzące sery herceńskie piliśmy enerdowskie piwo zmieszane z enerdowskim szampanem. To oni wymyślili taką mieszankę i nazwali herrengedeckt. Po tej mieszance człowiek dostawał małpiego rozumu. Andrzej nabrał wtedy niezwykłej odwagi i poszliśmy pod Bramę Brandenburską z pomysłem zamanifestowania potrzeby obalenia muru berlińskiego. Kiedy zobaczyliśmy te zasieki i twarze uzbrojonych po zęby strażników, szybko opuściła nas odwaga…"
Krzysztof Krawczyk wspominał też przyjaźń z rodzicami Natalii Kukulskiej. Zdradził, że napisana przez Jarosława Kukulskiego piosenka "To, co dał nam świat" powstała w grudniu 1979 roku, ale trafiła na półkę. Przypomniano sobie o niej w marcu 1980 roku, gdy w wypadku lotniczym zginęła Anna Jantar. Krawczyk, który zdecydował się zaśpiewać utwór, wspominał dramatyczny czas po śmierci piosenkarki, gdy wspierał załamanego Kukulskiego:
"Przeżyłem z nim noc po wypadku, piliśmy wódkę, mówił, że wciąż Anię czuje. Dawno tak nie płakałem, jak wtedy z nim, taka męska stypa. Wspominaliśmy niedawno spędzone razem wakacje w Ustce, mała Natalia bawiła się z moim Krzysiem."
W latach 80. Krzysztof Krawczyk próbował swoich sił na amerykańskim rynku muzycznym. Jak potem wspominał, Ameryka wciągnęła go i zawładnęła nim bez reszty. Za tę fascynację Krawczyk zapłacił jednak wysoką cenę:
"Co tu dużo gadać: do Ameryki wyjeżdżałem przeżyć swój amerykański sen, jednym słowem, wyruszałem na jej podbój. (…) W Ameryce założyłem różowe tenisówki, nagrałem płytę z amerykańską kapelą, pojechaliśmy w trasę po Klubach Playboya. Z sukcesem jak na kluby. A jednak nie pomogła moda na Polskę, stan wojenny, piosenka „Solidarity” ani różowe tenisówki..."
"Na skutek braku dalszych inwestycji oraz nieuczciwości moich byłych bossów w Las Vegas – sen o karierze w tym mieście się skończył. Zaczęła się walka o byt i przeżycie jakoś tego kryzysu. Do tego wszystkiego doszła pogłębiająca się depresja spowodowana problemami osobisto-rodzinnymi (…)" - wspominał Krawczyk w książce.
"Ameryka jest jak narkotyk - pisał w książce Krawczyk (…) Takiej Ameryce miałem oddać dziesięć lat swojego życia, bo Ameryka odurzyła mnie jak narkotyk, zniewoliła głosem Elvisa Presleya, porwała w swój tygiel, wpędziła do baru, uwiodła urodą posażnej panny i co tu dużo gadać – odrzuciła moje zaloty. Dziś jednak nie żałuję tamtych lat. To był mój prawdziwy uniwersytet życia".
Krawczyk opisał też historię z aresztem, w którym został zamknięty w USA:
"Grałem w słynnym polonijnym klubie Maryla Polonez. Była zima. W klubie było bardzo duszno, więc wyszedłem na zewnątrz z puszką piwa. Byłem elegancko ubrany, bo w strój estradowy z zarzuconym na ramiona futerkiem. I nagle jak spod ziemi wyskoczyli policjanci. (…) – Chłopacy! Macie tutaj po 20 dolarów, ja mam zaraz występ, muszę wracać. (…)
Próba przekupstwa zrobiła na nich jak najgorsze wrażenie. Co prawda nie skuli mnie, ale wrzucili do auta policyjnego z budą, w której nie było żadnej ławki ani krzesła, a podłoga i ściany były z bardzo wyślizganych blach. Wsiadając, pomyślałem: To koniec z Ameryką!. Przecież kolega dał mi skręta z marihuany, żebym sobie po koncercie zapalił. Niestety w tamtych czasach, jeszcze przed poznaniem Ewci, robiłem to często. (…) Więc go po prostu połknąłem. (…)
Wsadzili mnie do celi, gdzie siedziało około 20 osób. (…) Poruszał się po niej średniego wzrostu Latynos, który upatrzył sobie małego człowieczka, w sandałkach i bez skarpetek w zimie, wyglądającego mi zresztą na Polaka. (…) I ten Latynos, który kiedy podchodził, to dawał mu w twarz. Przestało mi się to po chwili podobać, tym bardziej że trawka w żołądku zaczęła działać. Poczułem w sobie przypływ energii i chęć wymierzenia sprawiedliwości. Mówię: Jeszcze raz go dotkniesz, to ja cię dotknę! Latynos na to ze śmiechem idzie w moim kierunku z pewnością mistrza wagi ciężkiej, a ja wystawiłem moją prawą nogę obutą w solidny europejski but, bo miałem na nogach kozaki, i zatrzymałem na jego czułym miejscu w kroku..."
Podczas pobytu w Stanach Krzysztof Krawczyk poznał przyszłą żonę i miłość swego życia - Ewę. W tym czasie piosenkarz miał w Polsce żonę i syna. Ewa była barmanką w jednym z klubów:
"Ewę poznałem w momencie totalnego rozbicia psychicznego. Uciekałem w narkotyki, nadużywałem lekarstw. Aż pojawiła się kobieta cud, która wyrzuciła mi te wszystkie świństwa i powiedziała: Ja będę twoją lekomanią!" - pisał w autobiografii.
A tak początki miłości w książce "Życie jak wino" wspominała żona Krawczyka:
"Po trzech miesiącach codziennego spotykania się wyjechaliśmy do Nashville, gdzie Krzysztof śpiewał w niemieckim klubie. Oczywiście mama mnie puściła, ale z przyzwoitką, swoją dużo młodszą koleżanką Marysią (…). Marysia nie dopilnowała i stało się. Nie będę tego opisywać, ale mogę powiedzieć, że jeśli tak wygląda niebo, to ja tam byłam.
Ponieważ nasza miłość była szalona, taka, że aż bolało, przestaliśmy się ukrywać i chcieliśmy całemu światu powiedzieć, jacy jesteśmy szczęśliwi. Ale każdą sielankę zawsze ktoś zniszczy. I nas to nie ominęło."
"Dzień dzisiejszy jest jeszcze dla mnie grą. Chcę w niej brać udział jak najdłużej. Nie chcę grzać ławy rezerwowych. Na której niektórzy już by mnie chętnie posadzili. (…) Jak będzie wyglądał świat za te 20 lat? Czy będą nas jeszcze wzruszały piosenki Elvisa Presleya, porywały do zabawy piosenki Beatlesów? A jak będą przyjmowane piosenki Krzysztofa Krawczyka? Czy ktoś poczuje jeszcze powiew wiatru podczas rejsu parostatkiem? Czy ktoś będzie wiedział co to był parostatek?" - pisał Krzysztof Krawczyk w swojej autobiografii.